Bronek i inni...

Czyli, wybieramy mniejsze zło…



Wiem, wiem… Rzygacie na dźwięk słowa „polityka”. Mam tak samo.
Ale za tydzień zbliża się pora wyborów prezydenckich i ktoś o tym musi napisać. Jak nie ja, to kto? Jak nie dziś, to kiedy?
Na politykę, zwłaszcza polską, patrzę z ironią i sarkazmem, bo nawet ta, jak większość zjawisk w Polsce jest sztucznie nadęta, a przy tym przaśna, bo jaka być może w krainie kwitnącej Cebuli i Buraków?


Jak już kiedyś wspominałem, przekleństwem Polski był i jest, niedostatek mądrych przywódców. Nie jesteśmy na szczęście krajem afrykańskim, gdzie prezydent wybiera rodzinę w skład rządu, a prywatne zakupy realizuje za pomocą kasy budżetu państwa. W końcu jesteśmy Europą, kolebką kultury promieniującą niegdyś na cały świat.
Dorobiliśmy się demokracji, a dzięki temu prezydentem Polski może teoretycznie zostać każdy. Ma to dobre i złe strony. Dobre, bo siedząc w fotelu, drapiąc się po mosznie i oglądając wiadomości, możemy sobie pomyśleć – a jakby mi się chciało, to też mógłbym zostać prezydentem, ale mi się nie chce…


Złe, bo słuchając wypowiedzi niektórych kandydatów na urząd prezydencki, aż chce się rzygnąć tęczą…


…i pomarzyć o silnym dyktatorze, który by ten kraj ogarnął...


Dlatego wybory zarówno parlamentarne, jak i prezydenckie, określam mianem wyborów mniejszego zła.
W tym roku nie jest tak źle. Wygląda na to, że będzie bardziej śmiesznie niż groźnie. Pomijając Andrzeja Dudę, który reprezentuje Partię Mrocznych i Wiecznie Niezadowolonych, której głównym celem w przypadku wygrania jakichkolwiek wyborów, jest zapomnikowanie Polski betonowymi Tupolewami i krzyżami.


Patrząc obiektywnie, władza prezydencka jest niewielka. To bardziej funkcja reprezentacyjna niż wykonawcza. Odpowiednio „podwieszony” pod partię-matkę z której wyszedł, prezydent może być w zasadzie debilem, bo w porównaniu z premierem, ma do roboty tyle, co sprzedawca kagańców dla kotów...
Kandydaci na prezydenta mogą sobie wykrzykiwać najróżniejsze hasła. Mogą chcieć zmieniać Polskę w Japonię, Watykan czy Mongolię, a gdyby poczytali o kompetencjach prezydenta, dowiedzieliby się, że w zasadzie gówno mogą.
Dostanie taki krzykacz półmetrowy wazon z rozczapierzonym orłem, zabierze żonę, poleci z tym wszystkim do Wietnamu wręczyć go wietnamskiej parze prezydenckiej, nażre się za friko krewetek, porobi parę fotek, wejdzie na krzesło, wygłosi standardowe przemówienie o więziach, braterskich narodach, przyszłej współpracy gospodarczej, bla, bla, bla, i przestanie pyskować...


Prezydent w Polsce ma niewiele do roboty, a jeśli już, to i tak odwalają ją za niego doradcy. On zaś zajmuje się podpisywaniem dokumentów, podróżami, czasem odwiedzinami w Sejmie, a przed końcem kadencji, wyjazdami w teren, bratać się z masami.


Owszem, prezydent Komorowski stwierdziłby, że upraszczam, bo to przecież bardzo odpowiedzialna funkcja, ogromny stres i odpowiedzialność itp.
A ja się pytam, skoro to taka stresująca funkcja i taki ogrom pracy, to dlaczego każdy (za wyjątkiem Lecha Kaczyńskiego, który zszedł był w Smoleńsku) dotychczasowy, „okrągłostołowy” prezydent, nie odmówił sobie startowania w kolejnych wyborach prezydenckich?
Bo to fucha jakich mało, a w dodatku nieźle opłacana. Gdyby nie fakt, że konstytucja zabrania startowania w wyborach więcej niż dwa razy, mielibyśmy sytuację podobną do tej w Watykanie…

Wracając do tematu.
Najmocniejszym jak się zdaje kandydatem, jest startujący ponownie, sympatyczny misiek o imieniu Bronek. Po pięciu latach jego prezydentury wiemy, na co go stać. Pomijając drobne incydenty i wpadki, mimo wszystko, niewiele zdążył popsuć. Zaakceptował podwyższenie wieku emerytalnego, pocałował Jaruzelskiego w rękę, i takie tam...



To człowiek pogodny i uśmiechnięty. Każdemu życzy dobrze, każdemu się ukłoni, dużo podróżuje. Pozbawiony charyzmy, poglądowo bezbarwny jak rozwielitka w akwarium, błąka się po świecie, rozsiewając pogodne uśmiechy na prawo i lewo, epatując nudą i  spokojem, jak piaskowy dziadek z NRD.
Czasem rozbawiał Polaków swoimi problemami z ortografią…



Przyznaje rację każdemu obywatelowi, klepiąc go przy tym po ramieniu, jak ojciec. Kocha dzieci, pokój na świecie, gejów, lesbijki, muzułmanów, popiera strajkujących wszelkiej maści. W zasadzie kocha wszystkich, wszędzie i zawsze.
Gdybym mógł najkrócej scharakteryzować jego prezydenturę, zacytowałbym fragment z „Misia” – Kochani! Ja wam zawsze, wszystko wyśpiewam…

https://www.youtube.com/watch?v=lQEA9u9w9Fg


Ups! Zagalopowałem się, bo zapomniałem, że Komorowski zrobił jednak coś dla Polski.
Zgolił wąsy…



Drugi kandydat to człowiek, którego widoku znieść nie mogę. Andrzej Duda, bo o nim piszę, ma w sobie urok i powab śliskiego węża.



Jego dziwny spokój, starannie ogolone policzki i spojrzenie „wygłodniałego” katechety, nieustannie doprowadzają mnie do nerwów. Wiem, że to tylko marionetka Prezesa, ale czuję, że gdyby jakimś cudem wygrał te wybory, mielibyśmy prawdziwą Jesień Średniowiecza...


A Madzia?
Nieśmiały mózg uwięziony w zgrabnym ciele niepospolitej urody kocicy.
Na rządzenie Polską ma chyba zbyt małą wątrobę, ale mogłaby dodać szczyptę seksapilu wizerunkowi naszego kraju za granicą.


W wyborach prezydenckich Pani Ogórek postawiła na skromność, nieśmiałość i wycofanie.
Krzyk ciszy to jej taktyka.  Niestety, skąpość wypowiedzi pani Ogórek nie pozwala mi ocenić jej osoby, jako liczącego się kandydata na prezydenta.


Jej niedawna inicjatywa spotkania się z Putinem w celu zakończenia wojny z Ukrainą, nie spotkała się jednak ze zrozumieniem ze strony Moskwy. Szkoda, bo gdyby po jednej randce z Madzią Putin jednak wycofał swoje wojska, uwierzyłbym, że życie jest proste, tylko ludzie je sobie komplikują.


Cóż… To prosta kobieta, choć jakimś cudem, z tytułem doktora. Wyborów z pewnością nie wygra, ale ociągnęła to, że wyszła z cienia, i pewnie niedługo zobaczymy ją w jakimś serialu w TVN, albo jako jurorkę w Celebrity Splash…
Żal mi tylko Leszka Millera. Komuch, ale inteligentny człowiek. Obstawiając Madzię jako kandydatkę z ramienia SLD zapomniał, że uroda rzadko idzie w parze z rozumem…
Teraz biedak próbuje wypić piwo, które sam nawarzył.


A Paweł Kukiz?


Kandydat w okresie andropauzy, to i rewolucje mu w głowie. Myśli chłop zdrowo, choć śledząc  debatę telewizyjną, to, o czym Paweł mówi, to jakiś bezładny bełkot. A szkoda, bo to ziom z mojego pokolenia. Ponadto łączy nas nienawiść do garniaków i krawatów.


No i popiera politykę prorodzinną…


Z ciekawością będę śledził poczynania Kukiza w wyborach, choć obawiam się, że jego ewentualna wygrana może być początkiem jego końca. W telewizji łatwo jest machać szabelką, miażdżyć establishment, krawaciarzy, układowców, i inną zarazę. Naiwny lud łyka takie bzdety.


Gorzej, kiedy dotrze do Pawła, że rewolucje może sobie robić w garażu albo piwnicy, ale nie w Sejmie. Stare wygi szybko wrzucą Kukiza na „właściwy” tor, a potem przyjmą do swojego chóru. Jeśli okaże wdzięczność i pokorę, będzie mógł śpiewać w trzecim rzędzie.
Dobra pensja, bonusy, służbowy samochód, możliwość robienia sobie fotek z Obamą, albo Merkel, mogą jednak ostudzić i złamać rewolucyjnego ducha Pawła. Pokus jest wiele.
Jeśli nie straci zapału, prawdopodobnie napotka na mur politycznych betonów, którym dobrze jest, jak jest. Wtedy też przypomni sobie i zanuci swój stary przebój...


Są oczywiście inni kandydaci, ale trudno jest traktować ich poważnie.
Korwin ma niewielkie szanse, głównie z powodu nagłych ataków senności,


niezrównoważenia psychicznego, i kłopotów z dykcją.


Możliwe, że mówi w dialekcie wenusjańskim, bo na ziemianina nie wygląda.
Podczas przemówień sejmowych, musiałby zabierać ze sobą kogoś, kto tłumaczyłby na język polski jego wystąpienia, bo jego wypowiedzi brzmią jak mongolskie słuchowisko radiowe puszczane od tyłu...

Tak pokrótce pokazałem kilku kandydatów tak, jak czuje moje serce i widzą moje oczy. Oczywiście nie sugeruję, na kogo powinno się stawiać.
Nie ukrywam jednak, że będę się jednak modlił nawet do Allacha, żeby nie wybrano Dudy. Coś mi podpowiada, że byłby to przełomowy, i nielekki dla Polaków okres, choć dla przyszłych historyków z pewnością bardzo ciekawy.

Na tym kończę i... do urn Rodacy…





1 komentarz:

  1. Najpierw się śmiałam, potem przypomniałam sobie, że jestem politologiem i generalnie sytuacja w tym kraju nie jest zabawna. A potem jednak znów zaczęłam się śmiać, bo to chyba jedyne rozwiązanie, aby nie zwariować :)

    OdpowiedzUsuń

Lekkie, wakacyjne opowiadanko...

  Kończę nową książkę i w ramach odpoczynku od niej, wyskrobałem opowiadanie. Może komuś dobrze zrobi na głowę, może kogoś zrelaksuje, a nie...

Najchętniej czytane