Parę naiwnych pytań szarego obywatela…

 Czyli o tym, jak z sera podlaskiego przeszedłem na Cheddar i dlaczego…




Od ostatniego wpisu minęło trochę czasu, bo zmiany, jakie zaszły w moim życiu były dość rewolucyjne. 


Wielokrotnie pisałem jak trudno być Polakiem w Polsce, a jeszcze trudniej być w niej, choć umiarkowanie szczęśliwym. Decyzję o wywieszeniu białej flagi podjąłem w momencie, kiedy kieszeń zaczęła świecić pustkami, a ja coraz częściej zacząłem zazdrościć Somalijczykom, którzy też lekko nie mają, ale nie mają też urzędów w rodzaju ZUS czy US. Każdy z nich trzyma pod poduszką kałasznikowa, i dzięki niemu zarabia na przysłowiowego mielonego z ziemniakami. Niełatwy to kawałek chleba, ale przynajmniej prosty.


Z ciągłego narzekania wyżyć się nie da, dlatego spakowałem się, i wybrałem wariant najprostszy – wypizd za granicę.
Wylądowałem tradycyjnie w Londynie, który na starość stał się moim drugim domem. Wiele razy go przez to znienawidziłem, bo stał się czymś w rodzaju nałogu. 


Nie znoszę go, bo pożera moje życie, skazując na życie z dala od najbliższych, a żyć bez niego nie potrafię, bo Polska ma mnie głęboko w dupie.
Dla polskich polityków najważniejsze są problemy ekonomiczne Grecji i zbliżające się wybory parlamentarne, i jak sięgam pamięcią, zawsze mieli wyjeb..e na bolączki szarego obywatela.
A teraz przejdę do tytułowych pytań.
Dlaczego, po jednym telefonie do pracodawcy, już na drugi dzień po przylocie do UK, siedziałem w pracy przy biurku, sącząc kawę, za niemal przeciętną angielską pensję, a przez ponad rok pobytu w Polsce wysyłając dziennie po parę CV i listów motywacyjnych, jedyne co uzyskałem, to propozycję pracy na stanowisku redaktora znanego serwisu za 1750 złotych miesięcznie, plus darmowe karnety na siłownię?
Jako ciekawostkę dodam, że właściciel firmy w której pracuję, podarował mi nowiutki rower i wręczył mi awansem tygodniówkę, żebym mógł w miarę bezboleśnie wystartować w nowej, brytyjskiej rzeczywistości.
...i wtedy poczułem się doceniony… 


Dlaczego nie będąc obywatelem Wielkiej Brytanii, telefonicznie, w ciągu niespełna pięciu minut zarejestrowałem się u lekarza, przeszedłem bezpłatne badanie bez konieczności stania w kolejce, i w tym samym dniu otrzymałem receptę na leki?
W Polsce potrzebowałem stosów zaświadczeń, których zbieranie zajęłoby mi parę miesięcy, a i tak nie uzbierałbym wszystkich, z braku pieniędzy na podróże.


Dlaczego za lekarstwa, które wystarczą mi na trzy miesiące kuracji, tu zapłaciłem równowartość niespełna półtorej godziny pracy, a w Polsce miesięczna dawka kosztowała mnie stówę?
Udogodnień, zwłaszcza dla ludzi po pięćdziesiątce jest więcej, ale wolę nie denerwować moich czytelników J
To tylko trzy proste pytania, a zawierają w sobie odpowiedzi na to, dlaczego tak wielu Polaków zniechęconych niełatwym życiem w Ojczyźnie, zamiast łudzić się, że kiedyś będzie lepiej, inwestuje w torby bagażowe i bilety lotnicze. 

Foto: East News/Glow Images
Można nazwać takich szczurami, sprzedawczykami, zdrajcami, obrażać „zmywakami”, ale życie ma się jedno, i czy warto marnować je na szarpanie się z urzędnikami i wyzyskiem pracodawców, którym ręka drży, kiedy zmuszeni są zapłacić pięćdziesiąt złotych za uczciwie przepracowane nadgodziny?
O emeryturach w Polsce też kiedyś pisałem. Nie ma co liczyć na kokosy, choć jak informuje „Wyborcza”, w przyszłym roku rząd zrewaloryzuje emerytury, które wzrosną przeciętnie o... jedenaście złotych. Już widzę, te stada napranych jak bąki, hałasujących emerytów, wracających nad ranem z kasyn…


 Nie twierdzę, że jestem w raju. Twierdzę natomiast, że czuję się, jakbym był w kraju normalnym. Wygląda na to, że dla mnie sama normalność już jest rajem. 
Nie twierdzę też, że jestem mega szczęśliwy, bo nie jestem. Tu jak na razie mam zapewniony normalny byt, czyli podstawę wegetacji. W Polsce zostawiłem rodzinę i najbliższych. Niełatwo żyć w oderwaniu od tego co się kocha, za czym się tęskni.
Tymczasem cieszę się drobnymi rzeczami. Ot, choćby bezkarnym przechodzeniem przez jezdnię na czerwonym świetle, bez obawy, że za chwilę zza krzaka wyskoczy rozradowany strażnik miejski albo policjant, żeby wręczyć mi mandat.


Paradoksalnie, biorąc pod uwagę zarówno płace, służbę zdrowia oraz opiekę socjalną, w obcym mi  kraju czuję się znacznie bezpieczniej, niż w Polsce, której jestem obywatelem. Nawet nielegalni imigranci trafiają do Polski prawdopodobnie tylko dlatego, że nie uważali na lekcjach geografii...


Popieprzone to wszystko, ale life goes on. Teraz spadam do wyra, a niedługo pewnie znowu coś skrobnę...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lekkie, wakacyjne opowiadanko...

  Kończę nową książkę i w ramach odpoczynku od niej, wyskrobałem opowiadanie. Może komuś dobrze zrobi na głowę, może kogoś zrelaksuje, a nie...

Najchętniej czytane