Nienaganny Radosław z TVN24

Czyli, o drwalach, i o tym, jak zostać lalunią z brodą...



Od kiedy pojawiły się wzmianki o nachodzącej modzie na „seksualnego drwala”, wszędzie widzę drwali. Rozprzestrzeniają się wśród mężczyzn jak wirus.

http://blog.mybaze.com/


http://boska.mykmyk.pl/

Nawet za piłką biegają... 


My Polacy zawsze staramy się nie być gorsi, więc i nasze ulice zaludniły się drwalami. Są wszędzie.
Trochę zaczyna mnie to męczyć, dlatego z radością powitam nowe trendy...



Od jakiegoś czasu na antenie TVN24 widzę nowego prezentera, który jest wzorcem mody na „przystojnego drwala”, który ze względu na swą doskonałość, po śmierci powinien spocząć w Sevres pod Paryżem obok wzorca metra.
Nieprzyzwoicie przystojna lalunia, która z pewnością więcej czasu spędza przed lustrem i śledzeniu magazynów modowych, niż na oddychaniu.


Na pozór męski, ale gdyby poburzyć mu tą jego pieczołowicie układaną „drwalską” grzywusię, pewnie umarłby na zawał…
Oglądanie go sprawia mi jednak przyjemność.
Ilekroć go widzę, usiłuję znaleźć jakąś, choćby mikroskopijną niedoskonałość. To wciąga, choć jak dotąd sromotnie przegrywam.
Nienaganny Radosław pewnikiem uczęszczał na jakieś specjalistyczne zajęcia,
 łącznie ze Szkołą  Seksownego, Choć Niestabilnego Spojrzenia im. Antoniego Pawlickiego,


czy Akademią Zimnych, Ale Czarujących Uśmiechów im. Borysa Szyca...


Ale przyjdzie taki czas, że znajdę fragment łupieżu na jego klapie jego marynarki.
Sfotografuję, powiększę, z satysfakcją opublikuję, i zadepczę.
Bo po męskich cipach mnie mdli i już.
Dlatego, że mimo niebieskich oczu, nigdy taki piękny nie będę... ;)






Ubyło nam fajnego Polaka...

Czyli bogaty bo nakradł…



Dziś zmarł Jan Kulczyk.
Wielu zaczęło się pocieszać - Patrz Rysiek! Taki bogaty a umarł!
Bo ludzi bogatych przeważnie się nie lubi. Nieprzyzwoicie bogatych tym bardziej. Nieprzyzwoicie bogatych i z Polski jeszcze tym bardziej. Cieszymy się, kiedy powinie im się noga, bo zamiast się bogacić, powinni rozdawać pieniądze biednym. Taką już mamy naturę. W masie.
Dla mnie Kulczyk to był ktoś. Polski Midas. Do tego z klasą. Biznesowa ekstraklasa światowego formatu, i powód do dumy.


A może zamiast płodzić peany, powinienem napisać, że zwyczajnie budził we mnie pozytywne wibracje, zamiast mu słodzić? No to napisałem.
Szkoda że nie żyje. Tak niewielu mamy ludzi, którymi możemy pochwalić się w świecie...


Wrzuciłem ten tekst na fejsa i momentalnie zderzyłem się z "polską cebulą i sokiem z buraka". Jak ktoś, kto jest tak bogaty, może być dobrze wspominany?
Nawet w Biblii napisano:
„Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego”
Przecież wiadomo (kocham ten zwrot), że jak ktoś tyle zarabia, to musiał kraść, albo kumać się z Żydami. Wybitni to mogą być pisarze, aktorzy, naukowcy, ale biznesmeni? To przecież złodzieje.

Kulczyk? To największy złodziej. Tu cytat:

  […] uczciwą pracą raczej nie da się zgromadzić takiego kapitału […]


Idąc tym tokiem myślenia, zwykły handel to złodziejstwo. Przecież te bydlaki kupują tanio, a sprzedają drożej. Co za chamstwo...
Widać, w społeczeństwie nadal panuje przekonanie, że uczciwa praca to łopata, plus rów melioracyjny. Każda inna praca, która nie wymaga fizycznego wysiłku i strużki potu ściekającego rowem po dupie, to złodziejstwo i kombinatorstwo.
Kolejny argument:

[…] Kulczyk miał podobno tyle pieniędzy, że wydawanie miliona dziennie zajęłoby mu 285 lat - a miał dwie ręce i dwie nogi jak każdy - więc jego praca, jak na te same dwie ręce i nogi oraz mniej więcej ten sam umysł, jest nieco przeceniona wynagrodzeniowo[…]

Zajechało dziełami Lenina…
Paru osobom poradziłem, żeby skonstruowali wehikuł czasu i przenieśli się do PRL, gdzie wszyscy mieli po równo, a bycie wybitnym wzbudzało szczególną czujność odpowiednich organów. Te bardzo szybko, mocnym kopem w dupę odzierały człowieka z "wybitności" i ustawiały z powrotem w szeregu miernych, ale wiernych…


Umarł człowiek. Wybitny biznesmen. Dziwnie to brzmi w uszach Polaków. Wręcz kłuje. Bo jak bogacz może być wybitnym? A przecież biznes to taki sam zawód jak wiele innych.
Wymaga lisiej inteligencji, zdolności przewidywania ryzyka, mocnych nerwów, i odwagi.
Tylko nieliczni się do tego nadają. Gdyby było inaczej, mielibyśmy wielu takich Kulczyków, a tak nie jest.
Gdyby Bill Gates urodził się w Polsce, świat nie ujrzałby Windowsa, a Bill skończyłby jako serwisant komputerowy w Media Markt, lub właściciel małego punktu dorabiania kluczy gdzieś w Auchan, lub Tesco...


Pisząc mój skromny tekst o śmierci Kulczyka i czytając niektóre komentarze, nie spodziewałem się, że w naszym społeczeństwie nadal trwa przekonanie, że zarabianie dużych pieniędzy jest niemoralne i obrzydliwe. Wynika to z biedy i zaściankowości, która tkwi w genach i będzie z nami zawsze.
Tak samo hipokryzja. Bo kto normalny, woli być biednym, niż bogatym?
Bycie biednym jest moralnym z zasady? To zapewne bycie garbatym, trędowatym i biednym jeszcze bardziej. Dlaczego wolimy równać w dół zamiast w górę? Bo przy równaniu w dół nie trzeba się męczyć?
Chwalimy się zegarkami Patka, sprzętem Kudelskiego czy kosmetykami Heleny Rubinstein, ale chyba dlatego, że nie ośmielili się zabłysnąć w kraju. Nie wychylali się...
Typowy Janusz nie lubi „mądrali”. Szczególnie jeśli ci koszą nieprzyzwoitą kasiorę.
Nieprzyzwoita jest każda, powyżej pensji Janusza.


A co, jeśli jest wielokrotnie wyższa? To z pewnością musi być złodziej.
Bo jedyne tolerowane w Polsce bogactwo, to bogactwo duchowe...
Nasze niepowodzenia zwalamy na kolejne rządy, a może problem w wyjściu z dołka tkwi w naszej buraczanej mentalności? I może dlatego jesteśmy Bangladeszem Europy?




Bardzo osobisty wpis o tym, jak kończą ludzie pozbawieni zasad…

Czyli o nadkwasocie i rozczulaniu się nad sobą




Wczoraj przeżyłem horror. W środku nocy, z jaki bólu niespodziewanie mnie dopadł, nie mogąc zasnąć, najpierw eksplorowałem niebo nad Londynem, potem kiedy ból przybrał na sile, nauczyłem się chodzić po ścianach.
Z godziny na godzinę było coraz gorzej. Klata paliła, jakbym się nażarł gorącego asfaltu, do tego doszedł ból pleców. W takich chwilach przeciętny facet nerwowo szuka świętych obrazków z Jezusem, a kiedy znajdzie, siada na łóżku i czeka na światło w tunelu.


Ja jednak postanowiłem się nie poddawać. Do tej pory choroby szczęśliwie mnie omijały, ale tym razem, ale dobra passa minęła.
Dotychczas zdrowy, nie zaprzątałem sobie umysłu chorobami, stąd moja wiedza na ich temat jest taka sama, jak wiedza na temat rozmnażaniu się dafni.
Sięgnąłem po Google, gdzie możliwie najdokładniej opisałem objawy, a kiedy wyskoczyły mi wyniki, ogień w mojej klacie płonął jakby mocniej.
Nie wgłębiając się w szczegóły, ze strony na stronę, moja choroba ewoluowała. Miałem raka trzustki, żołądka, stan przedzawałowy, wrzody dwunastnicy, oraz zapalenia macicy....
Żeby do reszty nie oszaleć, postanowiłem skorzystać z usług profesjonalistów i udać się do szpitala, żeby pozbyć się złudzeń, i mieć czas na uporządkowanie spraw doczesnych.
Z braku samochodu, do szpitala udałem się rowerem w czasie ulewnego deszczu, co chwilę wypluwając wodę i modląc się, żeby zdążyć przed śmiercią, której zimny, trupi oddech czułem na plecach. 


Na szczęście miałem szybszy rower i skończyło się na strachu.
Po dwudziestu minutach ostrego pedałowania ociekający wodą, z siwą brodą zmierzwioną deszczem i wiatrem, jak Posejdon, z pompką w dłoni zamiast trójzębu, stanąłem w drzwiach recepcji szpitala.
Lekko słaniając się z wyczerpania, podszedłem do biurka recepcji, gdzie siedziała kobieta o urodzie Halle Berry.
Po dokonaniu formalności i pobraniu numerka, usiadłem, czekając na swoją kolej. Ból w ogóle nie ustępował. Nie poddał się Syndromowi Białego Fartucha jak bóle zębów, które w magiczny sposób błyskawicznie ustępowały w poczekalni u dentysty. Ten był uparty i niewzruszony, a otoczenie szpitala i jego atmosfera nie robiły na nim żadnego wrażenia.


W trakcie oczekiwania na swoją kolej, moje myśli krążyły wokół życiowego résumé.
Dopiero teraz zrozumiałem, ile czasu zmarnowałem na bezsensowne szydzenie z ekologów, homoseksualistów i religii, zamiast zająć się gaszeniem mnichów w Tybecie, ratowaniem rzadkich gatunków żółwi,  czy zabijaniem wielorybników…


Po niecałym kwadransie babrania się i onanizowania życiowymi błędami, z zamyślenia wyrwał mnie przesympatyczny, biały lekarz o skąpym imieniu Matt.
Po wymienieniu paru zdawkowych pozdrowień w rodzaju how you doin’ itp., z uprzejmości zapytał, skąd jestem, i to był błąd.
Powiedziałem, że jestem Polakiem, a mogłem udawać Luksemburczyka albo Maltańczyka.
W związku z tym,  zamiast dowiedzieć się o tym, co mi jest, co mi grozi, i ile życia mi zostało, dowiedziałem się, że żubrówka jest zajebista, polskie laski też, i że Matt był kiedyś w Krakowie.
Po grze wstępnej przeszliśmy w końcu do badań właściwych.
Badań wszystkiego, z wyjątkiem poniżających badań odchodów.
W tym celu udawaliśmy się do różnych gabinetów, w których stały stosowne urządzenia. W trakcie przygotowań do badania EKG, Matt z uśmiechem paskudnie ogolił mi fragmenty klaty metodą losową, i teraz kiedy patrzę na siebie w łazience, przypominam hienę po walce z pawianami, w dodatku chorą na paskudną odmianę łysienia plackowatego. Bleh...


Rekompensatą za to upodlenie było stwierdzenie, że serce mam w bardzo dobrym stanie.
Po wykonaniu wszystkich badań i sprawdzeniu wyników Matt stwierdził, że to na co choruję, to reflux, czyli mówiąc prościej, nadprodukcja kwasów z powodu niedyspozycji jakiegoś zwieracza w przełyku. Nigdy nie uprawiałem seksu oralnego z mężczyzną, więc nie miałem pojęcia, jak doszło do uszkodzenia tego zwieracza...


Matt uspokoił mnie jednak, mówiąc, że to bardzo popularne schorzenie i że cmentarze aż pękają od nieleczonych na reflux, i nawet on na to choruje.
Następnie zalecił zmienić dietę. Inaczej mówiąc, mam unikać:

Świeżych owoców – dam radę
Napojów gazowanych – luzik
Kawy – takiego wała


Papierosów – po moim trupie
Słodycze – jakoś spróbuję
Ostre przyprawy – to wolę umrzeć.


Pomidory, boczek, cebula – bez sensu takie życie…
Ze szpitala wyszedłem z mieszanymi uczuciami,
Perspektywa porannego picia wywaru z siemienia przypominający japońskie praktyki seksualne typu Bukkake,  


oraz maczanie sucharków w mineralce, zamiast rozkoszować się ukochanym, palącym w ryja bograczem, bądź pieprzną zapiekanką z ziemniaków i boczku powoduje, że chyba gotów jestem podjąć ryzyko, i poświęcić długość życia za cenę jego jakości.





Multisensoryczna przygoda z larwą i pawiem w tle...

Czyli o kuchennych dewiacjach i tęsknocie za plackiem ziemniaczanym...



Pisałem swego czasu o nowatorskich trendach i pogoni za niezwykłością w polskiej kuchni, nie kryjąc przy tym obrzydzenia do idei przygotowywania potraw za pomocą ciekłego azotu i stosowania składników, na które od samego patrzenia zbiera mi się na wymioty.
http://roqfort666.blogspot.co.uk/2014/12/policzki-molekuy-mikrochirurgia-i.html
W tym czasie, czołowy kucharz TVN Modest Amaro primo voto Basiura, rozwinął się medialnie i aktualnie przechodzi etap celebryty. Ostatnio widziałem go reklamującego farby do ścian, ale Modest jest ciągle na fali, więc na farbie z pewnością się nie skończy.


Jego popularność idzie w parze z nabijaniem kabzy, czego Amaro nie ukrywa, chętnie pozując do zdjęć ze swoim nowym Porsche.



Myślałem, że to, co Modest wyprawia w kuchni, jest czymś równie bezsensowne co kretyńskie, i że pod tym względem nikt nie jest w stanie go przeskoczyć.
Myliłem się…
Znalazła się bowiem osoba, która także chciałaby reklamować farby, jeździć Porsche i występować w telewizji. Jest nią Aleksander Baron z Warszawy. 

http://www.marekkondrat.pl/
Aleksander bardzo się stara, żeby jego wynalazki nosiły rys niesamowitości i wyjątkowości, dlatego do przyrządzania potraw używa składników, które przeciętny Polak wyrzuca do kubła na śmieci. Przy nich przegrzebki i inne wynalazki Modesta są niewinne jak  cmentarne lilie.
Że tylko wymienię kilka, które najmocniej na mnie podziałały: skóra z dorsza, kożuch z mleka, baranie jądro...
Więcej poniżej:
http://magazyn-kuchnia.pl/magazyn-kuchnia/56,139803,16216323,Baranie_jadro__maslo_rozmarynowe__cukier_lawendowy,,7.html

Pomijam fakt, że na talerzu poszczególne dania prezentują się równie apetycznie, co bielizna żula. Niektóre przypominają archeologiczne znaleziska z okolic Biskupina, 

http://magazyn-kuchnia.pl/
 inne pooperacyjne resztki woreczka żółciowego, 

http://magazyn-kuchnia.pl/
...lub współczesną rzeźbę przedstawiającą podstępnie gwałconego dorsza.

http://magazyn-kuchnia.pl/
Nawet nazwy tych potraw bardziej zachęcają do zastanowienia się nad przemijaniem niż do ich spożycia.
Jak przystało na kuchnię wykwitną, porcje są perwersyjnie mikroskopijne i drogie. Aż dziwne, że do prawie niewidocznych porcji, wina nie podają do ust kroplomierzem...

Trzeba jednak przyznać, że czytając życiorys Aleksandra, zrobił na mnie wrażenie:
[...] Studiował Historię Sztuki na UW i Rzeźbę w ASP. Handlował biżuterią w USA, spekulował na giełdzie, współtworzył Muzeum Bursztynu na Karaibach, a w Szkocji kierował obsługą sali podczas urodzin Elżbiety II. W 2010 roku otworzył na warszawskim Powiślu restaurację Solec [...]
Natknąłem się niedawno na artykuł w Metro Warszawa, gdzie pewna (podobno) znana blogerka została zaproszona przez pana Barona na degustację jego wyjątkowych potraw.

http://metrowarszawa.gazeta.pl/metrowarszawa/1,141634,18320624,froblog-krytykuje-baron-to-bylo-dziwne.html#MT

Okazało się, że nie tylko ja jestem malkontentem, skoro nawet specjalistka z branży gastro odeszła od degustacyjnego stołu mocno zdegustowana.
Czytając artykuł, co chwilę przecierałem oczy ze zdumienia. Nie zdawałem sobie sprawy,  że na świecie dochodzi do takich gwałtów na normalności.
Niecodzienność całego wydarzenia, a raczej instalacji kulinarnej, szef kuchni skomentował:
[…] Pragnę uściślić już na samym początku, że Mouth-to-nose to nie była w zamyśle zwykła kolacja, a multisensoryczne doświadczenie, które jako pierwsi w Polsce zaprojektowaliśmy i przeprowadziliśmy z Martą Siembab, jedynym polskim senselierem i wine coachem Michałem Więckowiczem […]
Zrozumiałem, że jestem prostakiem, który kiedy jest głodny, prawie w biegu zapycha swój żołądek byle gównem z marketu, zamiast przeżuwać multisensorycznie w asyście senseliera i wine coacha. 
Owszem, znałem kiedyś Stefana z parteru, który bez względu na porę roku, miał niezwykle ogorzałą twarz, na winach jadł wszystkie zęby, a od siarki miał żółte włosy. Był wtedy kimś w rodzaju osiedlowego wine coacha. To od niego dowiedziałem się, że najtaniej i najskuteczniej można było  ujeb*ć się  „Różą Kłodzką” o smaku ananasowym. Niestety, Stefan znał jedynie wina krajowe, poza tym już nie żyje...


Pochłonięty lekturą, coraz bardziej zanurzałem się w klimatach rodem z powieści fantasy:
[...] Jej pojawienie się na stole (szczeżui) poprzedził zainicjowany przez senselierkę rytuał związania nadgarstków wstęgami zanurzonymi w pochodzącej z Iranu zielonej żywicy galbanum, której surowy, dymno-zielony zapach towarzyszył interakcji z jedzeniem i piciem, [...]


Dalej było jeszcze ciekawiej, bo pojawiły się elementy horroru, oraz pogańskich obrzędów:
To już był prawdziwy hardcor, który zrył mi beret:
[...] Na pytanie, skąd pomysł, żeby zaserwować gościom larwę trutnia, do tego podaną na lewej dłoni, odpowiedział: - Było to danie dość wyjątkowe ze względu na sposób podania. Na samym początku Marta Siembab przystawiła na nadgarstku każdego gościa ręcznie zwinięty stempel nasączony olejem cedrowym z gór Atlas. Następnie wyserwowane zostało danie. Każda z trzech osób podających potrawę miała swoją odrębną funkcję - jedna przemywała dłoń i nakładała na nią pianę ze słonecznika, druga nakładała plaster miodu, a trzecia nakładała na niego larwę trutnia. Całe danie było dobrze skomponowane zarówno pod względem wizualnym, jak i smakowym. A larwa trutnia to po prostu białko - jest słodka, ma mleczny posmak. [...]


…po tym tekście przypomniałem sobie, że sam także eksperymentowałem z owadami, bo jako dziecko robiłem koktajle z mrówek i gąsienic i zrobiło mi się wstyd, mimo że ich nie piłem…

Zaproszona blogerka podobnie jak ja, chyba nie dorosła do geniuszu kucharza Barona, bo ucztę,  która w domyśle miała ją rzucić na kolana oraz jej twórcę oceniła tak:
[…] Z Mouth to nose wyszłam głodna. Poszliśmy potem na kolację. Być może powinnam zapomnieć o tym wydarzeniu, uznać, że Pan się gdzieś unosi, odlatuje w krainę dziwności i kontrowersji. Każdemu wolno iść swoją drogą. Postanowiłam jednak spróbować to Panu przekazać, bo może Pan tego nie widzi" […]
Wiem, że najłatwiej krytykować. Zwłaszcza komuś, kto sam potrafi jedynie ugotować parówkę, usmażyć jajka, a czasem nawet rozmrozić pierogi z marketu.
Ktoś powie, że świat się zmienia i kuchnia niby też.
Opisywani szefowie kuchni to faceci z jajami. Kuchenna awangarda wyważający kolejne drzwi.
Nie jakieś  "saszety z ekodermy w łapie i fiatem palio na strzeżonym", których wyobraźnia kulinarna sięga nie dalej, niż do pierogów mamusi, i schabowych z ziemniakami od babci. Być może...




Ale siedzę sobie trochę skołowany skromnie na krześle, patrzę w okno i zastanawiam się, ilu na tym świecie tuła się takich Modestów i Aleksandrów, którzy czekają na swoją szansę?
I coś mi podpowiada, że te molekuły, ciekły azot, larwy trutni, czy skóra z dorsza, to zaledwie początek. Może za rok takie dania spowszednieją, i kiedyś będąc na dworcu zamiast banalnego kebaba, strzelę sobie tortillę z podwójnym jądrem, albo szaszłyk z larw?


 Wyższe sfery zajadać się będą wtedy sałatką z czapki bejsbolówki, musem czekoladowym podawany w przepoconym trampku, i innymi wynalazkami.
Zwykła wyobraźnia tego nie ogarnie. Niezwykła oraz bujna też. Chyba tylko chora da radę…


Lekkie, wakacyjne opowiadanko...

  Kończę nową książkę i w ramach odpoczynku od niej, wyskrobałem opowiadanie. Może komuś dobrze zrobi na głowę, może kogoś zrelaksuje, a nie...

Najchętniej czytane