Pocieszanka dla starzejących się facetów....

Czyli pięćdziesiątka nie taka straszna...



Nastał dzień Wszystkich Świętych. Czas, w którym częściej niż zazwyczaj myślimy o tym, że każdy dzień przybliża nas do momentu, gdy to my będziemy tymi, których się w tym dniu odwiedza. Myślimy o tym szczególnie wtedy, gdy spacerując po cmentarzu, napotykamy na groby dawnych znajomych z podwórka, szkoły czy z pracy, którzy poprzez sam fakt leżenia w takim miejscu jakby szarpali nas za rękaw i szeptali – do zobaczenia...


Pomijając Święto Zmarłych, myśl o niechybnym pożegnaniu się z wszystkim, co lubimy i kochamy, pojawia się od czasu w dniu codziennym. Zwłaszcza kiedy dawno temu skończyliśmy czterdziestkę, i przeglądając stary album ze zdjęciami, potem w lustro, nie możemy się nadziwić, jak dwadzieścia, trzydzieści lat życia, które upłynęły tak szybko, potrafią zdeformować zarówno wygląd, jak i zryć beret. Słodycz życia zastąpiła gorycz.


Do tego dochodzi skleroza. Na razie niegroźna. Wydzieramy się na swoje dziecko, że słucha debilnej dla naszego ucha muzyki Lady Gagi czy Eminema, a także dlatego, że słucha jej za głośno, zapominając o tym, jak własny ojciec czy matka wychowani na Połomskim i Sośnickiej opierdzielali nas słuchających Zeppelinów, czy Pink Floyd, z potencjometrem głośności ustawionym na maksymalną, możliwą głośność.
Oprócz sklerozy stajemy się mniej tolerancyjni dla wszystkiego co jest człowiekiem i jest młodsze od nas.
Przekonałem się, że starość nadchodzi wtedy, gdy coraz częściej powtarzamy wyrażenie – za moich czasów wszystko było lepsze, mądrzejsze, piękniejsze. Nie twierdzę, że nie było, ale coraz częściej w kontekście porównywania międzypokoleniowych dokonań, słowo „lepsze” zastępuję słowem „inne”. I coraz częściej uważam, że to najwłaściwsze słowo.
Owszem, pokolenie z moich czasów i poprzednie dokonało wielu zajebistych rzeczy, których wartości umniejszyć się nie da, ale współczesność ma nie mniejszy wkład,  przede wszystkim w naukę.
Dopóki sobie tego nie uświadomimy, będziemy zrzędzić i tetryczeć.
Nie widzę już sensu wrzucania na fejsa zdjęcia trzepaka i bawiących się na nim uśmiechniętych, umorusanych „dzieci PRL-u” w poliestrowych rajtuzach i koszulkach z pedetu, z dopiskiem – „Bez Internetu, komórek i tabletów, ale szczęśliwi”, bo wiem, że gdybyśmy wówczas mieli zarówno Internet, jak i komórki czy tablety, zamiast wspólnie bawić się na trzepaku, tak samo, jak współcześni milusińscy siedzielibyśmy po kątach i zasysali muzę, filmy, oraz wrzucali kretyńskie filmiki z kotami na fora. A trzepak pozostałby jedynie przyrządem do trzepania dywanów i chodników, i niczym ponadto.
Taka prawda…


Od kiedy zacząłem uświadamiać sobie psychologiczne przyczyny procesu tetryczenia, zauważyłem że proces ten można spowolnić a nawet wyeliminować.
O ile nastawienie do życia możemy zmienić lub poprawić, to pojawiające się z wiekiem zmiany fizyczne już raczej nie bardzo.
Zakładam że moi czytelnicy to ludzie tak zwani normalni, dlatego nie będę się rozpisywał na temat przeszczepów włosów, odsysania tłuszczu, oraz chirurgii plastycznej.

W odróżnieniu od kobiet, dla nas przekroczenie czterdziestki nie jest czymś strasznym.
Ot, kolejny rok w kalendarzu.  O zmianach jakie w nas zachodzą dowiadujemy się zazwyczaj przed lustrem, albo u fryzjera, który możliwie najdelikatniej sugeruje nam, że w związku z tym, że  - „pańskie włosy są jakby nieśmiałe i mają tendencję do chowania się pod czaszką,  odradza nam zapuszczanie fryzu w stylu długowłosego Johnny Depp’a, proponując w zamian niezwykle praktyczne ogolenie pały a la Vin Diesel.
Prócz nieśmiałych i chowających się włosów na głowie, zaczyna się tycie spowodowane irracjonalnym, panicznym strachem przed spoceniem. 
Z powodu awersji do potu, coraz więcej czasu spędzamy z pilotem od telewizora zamiast rakietą tenisową, czy bezsensownym bieganiem za piłką. W konsekwencji szybko dorabiamy się coraz bardziej imponujących powłok brzusznych. Życie seksualne ulega zubożeniu i sprowadza się do oglądania filmików pornograficznych, lub od czasu do czasu, klepnięcia żonę w dupę w trakcie, kiedy gotuje bigos...


 Nie powiało optymizmem, i mam tego świadomość.
Ale co jeśli udało nam się cudem przetrwać czterdziestkę, i wchodzimy w pięćdziesiątkę?
Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie ma się czego bać.
Tak naprawdę, czterdziestka od pięćdziesiątki niewiele się różni. Pod warunkiem, że nie będziemy oglądać głupawych ulotek towarzystw ubezpieczeniowych typu „Pogodna Jesień” i tym podobnych,
 na których pokazywani są uśmiechnięci starsi, obowiązkowo siwi panowie w pulowerkach z małymi pieskami w parku, lub uśmiechniętymi, także siwymi żonami. 


Nie wiem dlaczego emeryci na tych zdjęciach kojarzeni się wyłącznie z parkami. Na szczęście, do emerytury mamy jeszcze trochę czasu, i zamiast do parku pełnego psich odchodów oraz pryszcztych onanistów, lepiej wybrać się na koncert AC/DC lub do knajpy.
Nie ma takiego przepisu, który zabraniałby nam noszenia bandany, trampek i skórzanych kurtek zamiast poliestrowych polo z szerokimi, za to przykrótkimi spodniami, których pas kończy się na wysokości sutków, jak sugeruje większość reklam funduszy emerytalnych.


Jeśli chodzi o zmiany w wyglądzie, to co zaszło w trakcie czterdziestki, niewiele zmienia się po pięćdziesiątce. Z tą różnicą, że zaczynamy wchodzić w fazę „krzaczenia”.
Natura w swojej łaskawości, po zabraniu nam włosów z głowy, w ramach rekompensaty przemieszcza je w inne, niekoniecznie pożądane miejsca.
Nagle ze zdziwieniem odkrywamy, że brwi stają się jakby gęstsze, bardziej krzaczaste, a z uszu i nosa wystają nam włosy. What the fuck?


Człowiek zaczyna czuć się jak ET, i jeśli nic z tym włosami nie zrobi, proces krzaczenia będzie się pogłębiać, a nasza twarz przypominać będzie gigantyczny owoc agrestu. Dlatego trzeba zacisnąć zęby, zainwestować w dobrą pęsetę, i zająć się rozkrzaczaniem.
Z czasem przyzwyczajamy się do bólu, a potem zaczynamy nawet czerpać z niego przyjemność.

Pięćdziesiątka to taki wiek, że w łazience spędzamy dużo więcej czasu niż wtedy, kiedy mieliśmy lat trzydzieści. Ta dziwna dbałość o siebie powoduje, że od czasu do czasu czuć w powietrzu powiew gejozy. Trzeba się z tym pogodzić, i coraz częściej z pokorą zaglądać do drogerii w poszukiwaniu odpowiednich dla siebie kremów nawilżających. To strasznie krępujące, przynajmniej dla mnie. Bogu dziękuję, że nie mam jeszcze zmarszczek, bo bym się pochlastał.
Jeśli chodzi o życie erotyczne, w zasadzie nie ma się czego obawiać. Z czasem odkryłem, że skoki libido nie zależą tak bardzo od wieku, a bardziej od partnerki.
Zapuszczony pasztet ze sklejonym kołtunem na głowie, nieogolonymi nogami, oraz piersiami typu „para przeciągających się jamników” potrafi nie tylko zarazić do seksu w ogóle, ale także uleczyć przedwczesne wytryski u dwudziestolatka szybciej i skuteczniej, niż droga, renomowana klinika z Zurychu, zaś słabszych psychicznie wpędzić w homoseksualizm..

Oprócz dziwnych włosów wyrastających w jeszcze dziwniejszych miejscach, w pakiecie otrzymujemy także przyjemniejsze rzeczy.
Przeciętny facet po pięćdziesiątce, teoretycznie ma już za sobą budowę domu, posadził już drzewo i spłodził syna. Wiem, wiem, polskie zarobki itd. Tylko teoretyzuję.
 Najprawdopodobniej jest też już po rozwodzie lub dwóch, a jeśli do tego jest finansowo nieźle ustawiony, resztę życia może spędzać na utylizacji czasu w sposób możliwie bezsensowny, perwersyjny, niemoralny, a przede wszystkim niehigieniczny. Zapuśćcie brodę, walnijcie sobie dziary, zróbcie sobie piercing na mosznie albo na języku, i takie tam. 



Wszystko co nie jest zabronione jest dozwolone. Jeszcze nie jest za późno, żeby kupić sobie wymarzoną w młodości gitarę Gibsona, i od czasu do czasu powymiatać na niej ukochane riffy.


Osobiście uważam też  rzucanie palenia w tym wieku za równie irracjonalne, jak podawanie pacjentom zdrowej żywności w hospicjach, więc nie żałujcie sobie przyjemności.
Podobno faceci po czterdziestce stają się seksoholikami ze skłonnością do zdrad, ale nie wiem czy mam to traktować jako plus czy minus, więc sami sobie odpowiedzcie.


Będąc jeszcze w okresie pełni władz umysłowych, a przed ewentualnym Alzheimerem, mamy do dyspozycji dar w postaci doświadczenia życiowego. Oprócz tego, z wiekiem wystudza nam się krew. Te dwa czynniki doskonale sprawdzają się na przykład w sytuacji zakupów, choć ten drugi czyni z nas cwanych, cynicznych samców, bardziej ceniących sobie rozpustę od rodzinnych herbatek i oglądania  przygód "Ojca Mateusza".
W odróżnieniu od młodszego pokolenia, hałaśliwe i namolne promocje nie robią na nas wrażenia. Z powodu częściowo wykastrowanych emocji, przy zakupach kierujemy się głównie rozumem, praktycznością i rozsądkiem.
Kiedy zmuszeni zostajemy do zakupu nowego telefonu, sklepowi doradcy z entuzjazmem w oczach będą nam wciskali najnowsze Samsungi. Kiedy zapytać ich dlaczego akurat Samsungi, skoro w sklepie mają wiele więcej marek, po chwili zakłopotania odpowiedzą, - no bo wszyscy kupują Samsungi.
Kiedy zapytam, a dlaczego nie na przykład Lumie?
- Bo Samsung ma więcej apek.
- Aha…
W rezultacie kupiłem jednak Lumię, bo stwierdziłem, że bez apek mogę żyć.

Kończąc moją wiwisekcję chciałbym uspokoić tych, którzy na kolejną świeczkę w torcie reagują paniką i wpędzają się w niepotrzebne stresy.
Nie żryjcie jak świnie, ruszajcie się zamiast przyrastać do fotela, w sypialni wykorzystujcie kilkudziesięcioletnie doświadczenie i bądźcie demonami seksu. Niech wasza partnerka lewituje z rozkoszy pod sufitem i niech błaga o jeszcze...
Jak ognia unikajcie pulowerków i sweterków w romby. Bluza z kapturem będzie lepszym wyborem. Wygodniejsza, ma kieszenie i nie trąci śmiercią.
Dbajcie o siebie, ale bez pedalskiej przesady. 


Nie róbcie z siebie idioty próbując udowodnić że czujecie się nadal jakbyście mieli dwadzieścia lat, i nie bierzcie udziału we wszelkich maratonach, bo prędzej czy później, w trakcie któregoś, zamiast transparentu z napisem "Meta" spotkacie Stwórcę, a na to macie jeszcze czas.


Omijajcie solaria bo to trąci pedalstwem, i z godnością wchodźcie w kolejną dekadę. Przyprószeni siwizną, bardziej cierpliwi, mądrzejsi, i z troszkę większym brzuchem.W trakcie gubienia brzucha nie popadajcie w przesadę, i róbcie z siebie hemoroida z oczami.


Po prostu rajcujcie się tym co dał nam Stwórca, zamiast tkwić mentalnie w czasach, "kiedy śnieg był bielszy, a trawa bardziej zielona". Żyjąc głównie przeszłością, zapominamy o teraźniejszości oraz przyszłości, i więdniemy szybciej niż bukiet róż z wyprzedaży w Tesco...


Nie warto rozpaczać nad upływającym czasem, i onanizować się tym co było, bo do droga do dupy.
Czas można oczywiście zatrzymać, ale uważam, że lepiej jest obejrzeć „ten film” do końca, niż wychodzić z niego w trakcie seansu.


Być może najlepsze jego sceny pojawią się dopiero pod  jego koniec, a wy tego już niestety nie zobaczycie. Gwarancji nie ma, ale życie lubi płatać figle. Te przyjemne też...
Miłego dojrzewania... :)



Strasznie dobrzy ludzie...

Czyli o tym, jak dobro rozciąga swetry...



Oglądając niedawno jakiś film o ekologii i dyskusję po nim, zacząłem się zastanawiać, dlaczego ludzie dobrej woli wyglądają jakoś tak dziwnie i nieświeżo.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy to ta, że w przeważającej większości dobry człowiek jest kobietą. Wywnioskowałem, że faceci ze swym prostackim myśleniem o jędrnych cyckach i browarze, nie bardzo nadają się do zbawiania świata, bo to nieczułe zwykłe świnie są…
Wygląda na to, że kobiety cechuje dużo większa empatia i troska o innych, a u kobiet nieatrakcyjnych, empatia i troska osiąga imponujące rozmiary i znajduje ujście w zbawianiu świata.

Nieudane związki (mąż rzucił mnie dla jakiejś dziwki, i żeby nie zachlać się z żalu, znalazłam szczęście w dokarmianiu gołębi), niska samoocena własnego wyglądu,  i związane z tym niezwykle ubogie życie seksualne powodują, że wszelkie uczucia wyższego rzędu kierowane są w stronę delfinów, fok, tolerancji dla dziwolągów różnej maści, amazońskich lasów, imigrantów z Syrii, koni, rzadkich roślin, schronisk dla zwierząt, recyklingu,  i innych spraw wymagających szczególnej troski. To chyba coś w rodzaju zaworu bezpieczeństwa.

I

 Coraz silniejsze zaangażowanie w losy świata, fauny i flory, zanik popędu seksualnego oraz pogodzenie się ze swoim losem sprawiają, że pojawiają się u tych osób symptomy w postaci silnego łojotoku, pryszczy i oklapłych piersi. Kobiety szczególnie uzależnione od chęci niesienia pomocy przestają golić nogi i noszą fatalnie dobrane oprawki okularów, przeważnie model "Wczesna Zapendowska"...


Są też odstępstwa od reguły w postaci celebrytów. Zwłaszcza tych, których sława zaczyna blednąć. A kiedy zblednie jeszcze bardziej, wtedy dobrze jest mieć w swoim życiorysie wpis „stworzył/a fundację na rzecz walki z czymś tam”. Dodaje to splendoru i zmniejsza współczynnik pustactwa.


Zauważyłem też, że osoby pałające ogromną miłością do zwierząt, dla równowagi pałają jednocześnie nienawiścią do ludzi, i gdyby miały taką władzę, wycięłyby w pień ludzką ród, a w to miejsce wybudowałyby schroniska dla psów i kotów.
Kocham zwierzątka, nie tylko te zagrożone wyginięciem, ale sorry, nie mogę patrzeć ani słuchać tego pierdzenia wypowiadanego przez panie w porozciąganych swetrach, których swoisty zapach aż bije z ekranu telewizora.

Mam wrażenie, że tak naprawdę, pod fasadą dobroczynności, aktywistki skrywają tzw. syndrom niedopchnięcia, i że  tak naprawdę to jednak chłopa im trzeba.
Bo kobieta zaspokojona, mniej awanturująca się jest.
Tylko przechodziłem…


Życie płata figle, czyli dwa lata przerwy w blogowaniu

Te trywialnie nazwane przeze mnie figle, to tragedia rodzinna i problemy zdrowotne, które na szczęście oddaliłem. W międzyczasie napisałem k...

Najchętniej czytane