Witam po dłuższej przerwie, która nastąpiła w momencie, kiedy Facebook z nieznanych powodów zablokował mi konto, być może na zawsze, bo wyroku do dziś nie otrzymałem.
W ten prosty sposób straciłem kilkuset znajomych i ponad 56 tysięcy fanów, zyskując przy tym dużo wolnego czasu i nadzieję, że poza Facebookiem też istnieje życie.
Dziś chciałbym się zająć tematem męskich, arabskich zapachów, które coraz śmielej wchodzą na polski rynek, a po wielu testach, postanowiłem podzielić się moimi przemyśleniami na ich temat.
Od razu zaznaczam, że miło to raczej nie będzie, bo mój gust znacznie odbiega od tego, co serwuje świat arabski...
Żeby nie być posądzonym o hejt, zacznę łagodnie od informacji, że z całego perfumowego badziewia, wyróżnia się parę marek, które do tematu komponowania perfum podeszły profesjonalnie wynajmując do tej roboty fachowców, często znanych i cenionych.
Przykładem niech będą zapachy firmy Amouage z dalekiego i małego Omanu lub też... Aha, to prawdopodobnie wszystko, jeśli się nie mylę.Pozostałe firmy postanowiły same tworzyć zapachy z pomocą członków rodziny, znajomych, oraz przechodniów, bo przeglądając opisy perfum, nie natrafiłem na nazwiska ich twórców.
Zaoszczędzone w ten sposób środki przypuszczalnie przeznaczono na zaskakujący i fantazyjny design flakonów, które często ociekają plastikowym złotem, mieniąc się jarmarcznymi rubinami, szmaragdami i diamentami.
Do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze żarówki z pulsującym niebieskim światłem oraz pozytywki wygrywającej Macarenę...
Ze szczytów arabskiej wizji luksusu zejdźmy jednak na ziemię.
Co takiego się stało, że "Araby" ze średniej i dolnej półki zawojowały nasz kraj?
Parafrazując słynny cytat z filmu "Miś" - "(...)Arabskie perfumy odpowiadają żywotnym
potrzebom przeciętnego Polaka! To są perfumy na skalę możliwości naszego
portfela!. Wiecie, co my robimy tymi zapachami? My otwieramy oczy niedowiarkom.
Patrzcie - mówimy - to ma gigantyczną trwałość, kosztuje niewiele i pachnie prawie jak Creed Aventus za psie pieniądze!"
Przecież trzeba być frajerem, żeby za flaszkę Aventusa płacić 1400 złotych, kiedy prawie to samo, można kupić za 150 złotych....
I tu przechodzimy do kolejnej kwestii. Byłem członkiem forów zapachowych, poznałem na nich przeważnie fajnych ludzi, mających zdrowe podejście do zapachów i tak jak ja, szerokim łukiem omijających wszelkie klony i imitacje znanych perfum.
Od dłuższego czasu pozostaję outsiderem, choć przyznam się, że od czasu do czasu zdarza mi się zajrzeć na fora, żeby wiedzieć, czym żyją miłośnicy perfum.
Niestety, coraz częściej napotykam posty w rodzaju "Najlepszy klon Aventusa - ranking".Na szczytach rankingu królują dwa "Araby", które biją się o laur i prestiżowy tytuł "Najlepszej Imitacji Aventusa".
Poniżej przedstawiam dwóch najsilniejszych laureatów:
Pierwszym z nich jest Club de
Nuit Intense Man marki Armaf, (trzeba uważać, bo czasem odklejają się diamenty)Drugim zaś L'Aventure marki Al Haramain Perfumes.
Oba są dla mnie dość ordynarne, choć trwałości trudno im odmówić. Ich zaletą jest niska cena, natomiast podobieństwa do Aventusa jest w nich tyle, ile między Matthew McConaughey a Ryszardem Terleckim...
Ogólnie rzecz ujmując, arabskie zapachy są tanie, trwałe i oba te czynniki czuć. Szczególnie taniość, która wyłazi z nich, jak dżdżownice po deszczu.
Tak to już w przyrodzie działa, że rzeczy tanie, o ile nie pochodzą z kradzieży, swoją taniość muszą w końcu ujawnić.
Kiedy na rynek wchodzi kolejny, arabski klon Aventusa, lub Chanel Bleu, fora zapachowe ogarnia fala entuzjazmu, granicząca z szaleństwem. Ten zapach pachnie sto razy lepiej, niż Chanel, a kosztuje 120 złotych! Inny pachnie dłużej i intensywniej od Diora Sauvage, jeszcze inny lepiej, a jeszcze inny jeszcze lepiej i jest jeszcze tańszy.
Następnym etapem hype'u jest kreowanie teorii spiskowych, w rodzaju - to te same zapachy robione po taniości dla Diora, lub Creeda, ale pod inną nazwą, żeby ich cena rynkowa nie spadła.
Ostatnim etapem jest pojawiająca się fala zwątpienia, czy to na pewno był dobry zakup. Przybywa forumowiczów, którzy zaczynają żałować zakupu, bo mają po nim migreny, lub zapach zaczyna ich irytować.
Głównym problemem z arabskimi pachnidłami jest to, że znakomita ich większość z różnym skutkiem, przeważnie żałosnym, usiłuje kopiować modne perfumy, zamiast kreować własne.
Może i dobrze, bo znając specyficzny arabski gust i pociąg do Baroku, dla Europejczyków mogłyby okazać się niestrawne...
Cały myk polega na zauroczeniu klienta początkowym akordem, który przyciągnie uwagę i zachwyci. To, co dzieje się potem, to tylko czysta improwizacja krążących w nim molekuł i chaos.
W dodatku używa się do tego najbardziej ordynarnych syntetyków, których marność czuć na kilometr, ale dopiero po czasie.
Tak właśnie widzę fenomen arabskich perfum i dziwi mnie, że ludzie, którzy uważają się za miłośników, a nawet speców od perfum tego nie dostrzegają.
To już nie jest kwestia niewiedzy. To wręcz pęd ku tandetnym, kolorowym błyskotkom. Pęd, który jest czymś normalnym dla dzieci, a już niekoniecznie dla kogoś, kto aspiruje do miana konesera zapachów.
Tak naprawdę, wstyd jest w ogóle oceniać te zapachy, bo nie przynosi to splendoru autorowi. To tak, jakby recenzować kopię Rolexa kupioną za 50 złotych od naprutej bułgarskiej prostytutki....
Na Boga, jeśli tak bardzo podoba się ten Aventus, to, zamiast gromadzić stertę tandetnego chłamu, lepiej zaoszczędzić kasę i kupić oryginał. Choćby większą odlewkę, bo wlewanie na siebie arabskich wynalazków, to jak paradowanie na ulicy w butach AdiBas i bluzie PiUma. Jedzie siarą na kilometr...
Piszę ten tekst w oparciu o własne doświadczenia, które zbierałem przez rok, może dłużej. Na szczęście z doświadczeń tych, na mojej półce z napisem "Wtopy", został jeszcze flakonik perfum Silver marki Al-Rehab, które miały być arabską odpowiedzią na zapach Creed Silver Mountain Water i był nią przez niecały kwadrans.
Po tym czasie zmienił się w tani odświeżacz do kibla.
Piszę ten tekst jako ostrzeżenie dla wszystkich napalonych perfumoholików, którzy z wypiekami na twarzy czytają właśnie entuzjastyczną recenzję na temat kolejnego pogromcy Aventusa za 105 zł.
Uwierzcie, że lepiej wydać te pieniądze na Azzaro Chrome, który ma swój początek, rozwinięcie i koniec, zamiast na coś, co jakością ustępuje zapachom z Biedry, lub Lidla.
Zresztą, bogatsi Arabowie i tak kupują Diory i Chanele i Creedy, zamiast rodzimych wynalazków o dziwnych nazwach i wątpliwych walorach zapachowych.Nie ma sensu walczyć z ostrym cieniem mgły, kiedy na rynku jest tak wiele pięknych zapachów, stworzonych przez ludzi, dla których perfumiarstwo to sztuka i pasja.
Trzymajcie się i nie dajcie zabić przez te małe i obleśne gówno o tajemniczym imieniu COVID-19...
"Ostry cień mgły wymiata" :DD
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o arabskie klony, to nigdy nie popierałem czegoś takiego jak podróbki, odpowiedniki, g.o itp. W ogóle zauważyłem coś takiego na forach, że pojawia się dobra cena na jakiś zapach i ludzie się na to rzucają a potem 4 takie można by było zamienić na jeden Chanel albo inny droższy zapach.
Widocznie ludzie potrzebują czasu, żeby dojść do tych wniosków, po drodze tracąc pieniądze...
UsuńTe wszystkie klony to takie arabskie LA Rive,Bi-es itp.
OdpowiedzUsuńPotwierdzam i popieram- lepiej uzbierać kasę i kupić oryginał niż trzymać potem stertę badziewia.
Cieszę się, że nie jestem osamotniony w swoich poglądach :)
UsuńCiesz się,ciesz Roq bo to nie norma w tych czasach ;)
OdpowiedzUsuńF.J
No to się cieszę... :)
OdpowiedzUsuńwreszcie ktoś to głośno powiedział, choć nie ukrywam, że pisałam o tym na Perfumomanii już w maju w komentarzach. Niemniej jednak planuję jeszcze przetestować House of Oud, myśle, że jest to prawilna niszowa arabska marka.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nie tylko ja zauważam pęd ku cebuli za cenę jakości i klasy zapachu i pozdrawiam :)
UsuńKumpel sobie kupił arabskiego klona TV i zaczął się chwalić tym, że ma Forda a to nie pachnie jak Ford i tylko ktoś kto nie zna zapachu się na to nabierze. Flakon to totalna tandeta. Tego samego dnia odebrałem w S. zestaw G.A. Code Absolu przeceniony na 270 zł. za 75 ml perfum (60 + 15) + żel a ten gość dał 350 zł. za klona Toma Forda, gdy pokazałem mu własny zakup, nie miał już takiej zadowolonej miny. ;)
OdpowiedzUsuńWitam Pana.
OdpowiedzUsuńCzekam i tęsknię za Panem i Pana twórczością na Facebooku. Proszę odrodzić się na nowo bo bez Pana moje życie i zresztą innych ludzi też nie ma sensu w necie. Proszę �� PANIE MARIUSZU ������Joanna i inni...
Witam Panią i innych :)
UsuńZ Facebookiem raczej nie będę się wiązał, bo z nieznanego mi do dziś powodu zablokował mi konto i cały mój misterny plan dalszego budowania fanpejdża pieprznął. Dlatego, mając to na uwadze, nie chciałbym, żeby stało się to ponownie.
Na fejsie funkcjonuję jako Mariusz Szczerbaniewicz, tylko po to, żeby od czasu do czasu zobaczyć, co porabiają moi znajomi.
Niebawem zamierzam troszkę podziałać w necie, ale będą to raczej podcasty, lub vlogi na YT, bo z Fejsem nie jest mi po drodze.
Więc odrodzę się na pewno, ale w trochę innej formie. Oczywiście, dam znać na blogu, jak mi idzie. Na razie skończyłem książkę i będę starał się ją wydać.
Dziękuję za ciepłe słowa i do "zobaczenia" już wkrótce :)
Pozdrawiam serdecznie...
Niezły tekst choć trąci chorobą psychiczną 😉👍,a tak poważnie no z całym szacunkiem no ale to nie jest do końca że klony to zło sorry dzisiaj większość wyższej półki perfum to cień dawniejszych perfum z absurdalnymi cenami bo chęć zysku ważniejsza od zadowolenia klienta dobra promocja i jelenie łykną zresztą jak większość rzeczy liczy się ilość ,a jakość to pobożne życzenie sorry ale np.creed vectus jest dość dobry ,ale bez przesady nie za taką kasę 600 PLN to max to moim zdaniem cena uczciwa co do jakości, a nie jak czytam oferty za 1700pln i bardzo dobrze że powstają zbliżone zapachy bo może durnie zarządzający produkując perfumy pomyślą o klientach przez pryzmat jakości i ceny dla zadowolenia klienta ,a nie dla jelenia któremu się wciska kit
OdpowiedzUsuńOpakowanie perfum również ma znaczenie. Zgrabne flakoniki pięknie prezentują się postawione na toaletce.
OdpowiedzUsuńPowiem więcej, uważam, że te nasze La Rive czy Bi-Es to w wielu przypadkach lepsze jakościowo zapachy od tych Arabów. Club de Nuit może się jeszcze jakoś broni, ale kiedyś popełniłem błąd i kupiłem Shades Blue które miało być klonem Bleu de Chanel. Chciałem po prostu przyoszczędzić na używaniu oryginału, który mam i uwielbiam. Po 15 minutach skończyło to jako odświeżacz do pokoju, bo tyle ma to wspólnego z Bleu, co... No wiadomo. Ogólnie uważam, że niektóre zapachy udaje się sklonować bardzo skutecznie. Takie Acqua di Gio czy Fahrenheit mają niezłe odpowiedniki nawet w La Rivach. Byłem zaskoczony choćby podobieństwem Bi-Esowego odpowiednika L'Eau Par Kenzo. Używam Kenzo od 20 lat i nie byłem w stanie stwierdzić różnicy. Ale, jak mówię, są nieliczne zapachy, które łatwo sklonować. W przypadku Bleu śmiem twierdzić, że nie uda się to nikomu - przynajmniej nie w takim zakresie, że ktoś, kto nosi oryginał, nie rozpozna podróby.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że dostrzegam pewien youtube'owy trend. Wszyscy ci polscy i zagraniczni "eksperci" narzucający ci, co przyniesie ci komplementy od pań itp. Śmiech na sali. Zwłaszcza ten kręcący się na każdym filmi playboy z odkrytą klatą, ale też i inne "curly" i "moniki colognes". Wszyscy gadają na jedną modłę. Ostatnio ich "odkryciem" jest Mancera Cedrat Boise. Wszyscy to wałkują i opowiadają, jak cudowny to zapach. Tymczasem to zapach dość linearny - w bazie praktycznie czuć tylko dość nachalne drzewo. No, ale kazali chwalić, to chwalą. W perfumeriach brakuje mi wśród mainstreamowych zapachów czegoś niesztampowego, takiego jak kiedyś nawet Fahrenheit, jak 25 lat temu Heaven. Jak Insense Ultramarine - innego, a zarazem pięknego. Do dziś zachwycam się harmonią Le Roy Soleil - to jeden z moich ulubionych zapachów. Choć Heaven to dla mnie niedościgniony ideał.
OdpowiedzUsuńCytat z jednej z wcześniejszych tutaj wypowiedzi :
OdpowiedzUsuń"dzisiaj większość wyższej półki perfum to cień dawniejszych perfum z absurdalnymi cenami bo chęć zysku ważniejsza od zadowolenia klienta dobra promocja i jelenie łykną zresztą jak większość rzeczy liczy się ilość"
Serio?
Czasy się zmieniają a wraz z nimi moda.To co dwie,trzy dekady temu było normalne teraz jest jedynie przeszłością .
Pojawiły się nowe, bardziej restrykcyjne przepisy odnośnie produkcji perfum.
Mało tego, uważam, że obecnie produkowany Fahrenheit nie utracił uroku i nadal chętnie jest ubierany przez klientów.
Płacz nad wysokimi cenami uważam za chybiony.
Wyższa półka to nie są perfumy z marketu zresztą producenci tych lepszych na brak klientów nie narzekają.
Takie marki jak Chanel - Dior np., oczywiście inwestują dużo w marketing lecz nie widzę by wchodzili klientom na siłę do dupy by kupili ich produkty.
To jest biznes jak każdy inny a swoje produkty kierują do klienteli z trochę grubszym portfelem.