Lady killers, czyli jak uwieść kobietę za pomocą roztworu alkoholu...


W dzisiejszym wpisie to co tygrysy lubią najbardziej, czyli o rwaniu lasek na zapachy.
Podobno węch jest najbardziej atawistycznym zmysłem człowieka. W dodatku o największej, niezbadanej jeszcze „palecie”.
O ile potrafimy posegregować smak, który charakteryzuje się skromnym repertuarem, dźwięk czy barwy, zapach nie jest łatwy do zaszufladkowania. Na stronie Styl.pl natknąłem się na informację, z której wynika, że człowiek potrafi wyczuć od 800 do tysiąca poszczególnych molekuł, które są dla nas odrębnymi zapachami. Inaczej mówiąc, węch to to, co pozostało w nas kiedy byliśmy jeszcze zwierzętami. One właśnie za pośrednictwem węchu rozpoznają swój strach, niechęć, obrzydzenie, bądź podniecenie.


I o tym podnieceniu, a w zasadzie jego wywoływaniu u płci przeciwnej, chciałbym dziś napisać parę słów w kontekście tego, czym zniewolić kobietę odwiedzając perfumerię.
Zasugeruję dziś listę prawdziwych Lady killerów, choć nie gwarantuję że na każdym zadziałają tak, jak byśmy sobie życzyli.
Nie muszę tego dodawać, ale na wszelki wypadek dodam, że samo noszenie drogich zapachów to nie wszystko. Dla dopełnienia całości warto od czasu do czasu wziąć prysznic i zmienić gacie oraz skarpety.
Śmierdzące nogi potrafią zrujnować najbardziej wyrafinowany bukiet zapachowy…


I jeszcze jedna uwaga – strzeżcie się podróbek, szczególnie z pewnego serwisu aukcyjnego na literę "A". Dotyczy to głównie Diora i Chanela, których pokochali producenci z Chin i właściciele skromnych manufaktur z okolic Sosnowca.
Wiele krzywdzących opinii na temat poniższych zapachów bierze się stąd, że za flakon  „prawie Dior” 100ml zapłacono 100 złotych, gdy w sklepach kosztują one ponad 300, bo my Polacy lubimy niskie ceny.
Cudów nie ma. Zarówno Dior, jak i Chanel mają spójną i prostą politykę cenową. Czy kupicie te zapachy w Harrodsie, czy w Douglasie, bądź w innym sklepie, cena będzie prawie identyczna. Po prostu nie róbcie siary i kupujcie wyłącznie oryginały. Używanie podróbek to zwyczajnie szczyt wieśniactwa i nie dajcie sobie wmówić, że kupując markowy produkt, płacicie tylko za logo...


No to dosyć tego ględzenia i przechodzę do konkretów, zaznaczając jednak, że kolejność jest przypadkowa.

Dior Sauvage – hicior ostatnich dwóch lat.
Zapach poniewierany przez tak zwanych „znawców perfum”, którzy zarzucają mu wtórność, syntetykę i nudę. 


Wychodzi na to, że Sauvage wybrały setki tysięcy kretynów, którzy zwabieni reklamą nie bacząc na to, że pachnie "nijako"i "banalnie", kupowali go i nadal kupują jak szaleni, tylko ze względu na prestiżową markę.
I owszem, Sauvage nie jest żadną rewolucją w zapachach. Jest po prostu elegancką wodą dla facetów, którzy cenią sobie jakość i lubią ładnie pachnieć wodą skrojoną przez liczącą się markę z tradycjami.
Nie wiem, czy to jakość użytych składników to sprawiła, czy odpowiednie ich proporcje, ale ogólne wrażenie, jakie mam mając Sauvage na sobie, określiłbym, że "czuć Diorem".
Dodatkowym atutem Diora jest jego nieziemska trwałość co staje się rzadkością w naszych czasach.
I powiem Wam coś jeszcze – kobiety naprawdę uwielbiają ten zapach na facecie.
Maślany wzrok niejednej kobiety gwarantowany w pakiecie...
Naprawdę, trzeba mieć wyjątkowo obleśny i tępy ryj, żeby Sauvage nie zadziałał. Taki z niego Don Juan.
Jeśli jednak uważacie, że Sauvage jest dla was zbyt drogi, zawsze możecie poczekać, aż w osiedlowej "Biedronce" pojawią się jego odpowiedniki w postaci jakiegoś "Dur Sóważ" w cenie kostki masła albo kilograma pasztetowej...

Bleu de Chanel EDT – inteligentny „Kosiarz Wagin”, lekko zdetronizowany przez Diora Sauvage, który chyba delikatnie czerpał inspiracje z Bleu zazdroszcząc mu sukcesu rynkowego.


Na forach perfumeryjnych trwa nierozstrzygnięty dotąd spór który zapach lepszy – Bleu czy Sauvage?
Faktem jest, że oba są dość zbliżone charakterem, ale według mojego nosa, Bleu jest bardziej wyrafinowanym zapachem, choć lżejszym od Sauvage. Bleu de Chanel nosi okulary, eleganckie skórzane buty i fantazyjny szalik, Dior Sauvage ma delikatnie zarysowany sześciopak, który daje się zauważyć na jego nieskazitelnie białej koszuli i czasem zakłada trampki.
Na wszelki wypadek posiadam oba.
Bleu de Chanel to przykład perfekcyjnie skonstruowanego zapachu, który nadaje się praktycznie na każdą okazję. Skrojono go według wymogów współczesności. Nie krzyczy, tylko szepce, a robi to w taki sposób, że można tego szeptu słuchać godzinami. A kiedy jesteś kobietą i podejdziesz bliżej, prawdopodobnie poczujesz przysłowiowe motyle w brzuchu.
Cenię sobie facetów, którzy używają tego zapachu. Nie są kolekcjonerami wszystkiego, co jest na topie, nie wymądrzają się na forach zapachowych, nie piszą poematów na temat perfum. Oni po prostu wiedzą co dobre i jak to nosić. Faceci z klasą używają zapachów z klasą, a trudno odmówić klasy Bleu zamkniętemu w niepozornym flakonie.

La Nuit de l`Homme Yves Saint Laurent – Podstawowa broń każdego uwodziciela. Nie twierdzę, że z każdej randki wrócisz rozprutym rozporkiem i kieszeniami wypchanymi damskimi majtkami, ale mogę zagwarantować, że będziesz zapamiętany jako atrakcyjny facet, który ma coś w sobie i którego warto zapamiętać.


Pod warunkiem, że w knajpie, w której spędzasz randkę,  pozostałych pięćdziesięciu facetów nie pachnie tą samą wodą.
To jednak może być problemem, bo La Nuit obrósł już legendą mega seksownych perfum, którym opierają się wyłącznie kobiety martwe, bądź cierpiące na silny katar…

Dior Dune –  Tajna broń i wyrywacz uduchowionych intelektualistek.
Przez swoją małą wyrazistość i spokojny charakter, zapomniany już zapach.


Pełnokrwisty Dior, a w tej odsłonie wytrawny, lekko zielony, ziołowy w pierwszym kontakcie, ale przede wszystkim ze wszech miar elegancki. To najprostsza definicja tego Diora.
Owszem, na tle Sauvage, Dune wygląda skromniej. Jest bardziej powściągliwy w wyrażaniu emocji, ale ma w sobie ogromny czar, którym uwodzi nie tylko mnie, ale i kobiety.
To jeden z najbardziej komplementowanych zapachów w mojej kolekcji i  cieszę się, że Dune nie jest popularnym zapachem.
W ten sposób łatwiej mi brylować "na salonach" tajemniczą, mało znaną, ale piękną wonią.
Przeciętna Dżesika nawet go na nas nie zauważy, bo ma nos prosty „od pługa”, ale kobieta z klasą nie przejdzie obok niego, a tym samym obok nas obojętnie.
Niech zacytuję fragment recenzji Kasi S, znajomej z pewnego portalu perfumeryjnego:
„On po prostu jest i robi robotę, choć niby się niczym nie wyróżnia. Nie ma orientu, nie ma kadzidła, nie ma azteckich piramid olfaktorycznych o tysiącu kondygnacji, nie ma balsamu Peru ani Chile, ani wyciągu z wymion jednorożca. Jest dużo spokojniejszy i bardziej ułożony od damskiego pierwowzoru. A jednak. Zwyczajny niezwyczajny, nawiązując do klasyków TVP. Kupujcie, chłopaki, i patrzcie, jak trup damski ściele się aż po horyzont!”
To chyba wystarczająca rekomendacja..

Dior Homme – czyli o uwodzeniu marchwią i szminką.


Ten killer stał się przebojem już w momencie swoich narodzin w roku 2005. W międzyczasie przeszedł parę mniej lub bardziej operacji plastycznych, zmienił ojca, a mimo to, cały czas zachwyca, także płeć piękną. Homme to taki słodziak z nutką elegancji i o niecodziennym otwarciu. Do tego bardzo trwały, ale nienachalny. Kiedy minie szok spowodowany marchwią, szminką i irysem, staje się prawdziwym dandysem. Nawet się zrymowało. Dość niecodzienny zestaw jak na męski zapach, a jednocześnie odzwierciedlający zmieniające się trendy w męskich zapachach. Niewiele znam kobiet, na których ta woda nie robi wrażenia…
Dior Homme nie może się nie podobać. To znaczy może, ale do tego trzeba być atawistycznym zwierzęciem w typie Zdzisława Dyrmana…



Pięć wymienionych przez mnie pozycji to „Must Have” podrywacza. Nie są tanie bo są drogie – jak mawia pewna czarna sprzątaczka w mojej firmie.
Nie są tanie, ale są zdecydowanie warte swojej ceny. Pomijając podryw, wszystkie te zapachy z pewnością mają klasę, którą czuć, oraz wspólny mianownik – subtelność.
Moja rada jest taka – jeśli chcecie wejść w bliższe relacje z kobietami (czytaj- skonsumować związek), przestańcie kupować siekiery w rodzaju 1 Million czy Lalique Encre Noire.
Kobiety preferują bardziej świeże i  subtelne wonie. Po stokroć bardziej spodoba im się tani Azzaro Chrome, bądź Lanvin Eclat D’Arpege pour Homme, niż słynny Terre Hermesa, albo Fahrenheit. Niestety Polacy, a szczególnie młodzi i pryszczaci uważają, że im silniejszy i bardziej wyrazisty zapach, tym większe musi robić wrażenie na kobiecie.
Kobiety są skonstruowane inaczej. Są delikatne i bardziej od nas subtelne, więc przytulenie faceta zlanego A*Menem Muglera w lipcowe przedpołudnie, będzie dla nich jak zderzenie z rozpędzoną lokomotywą.


To tyle na dziś, a w niedalekiej przyszłości przygotuję zestaw – jak w prosty sposób i za pomocą jakich woni zasadzić się na kobietę typu MILF.
Tymczasem dziękuję za uwagę i zapraszam do najbliższej drogerii... 








Życie płata figle, czyli dwa lata przerwy w blogowaniu

Te trywialnie nazwane przeze mnie figle, to tragedia rodzinna i problemy zdrowotne, które na szczęście oddaliłem. W międzyczasie napisałem k...

Najchętniej czytane