Coraz częściej zaglądam na półki z damskimi zapachami. Do tej pory wąchałem je głównie na kobietach i dzieliłem na niezłe, fajne, świetne i śmierdzące, bez wnikania w ich nazwę.
Jednak obserwując mój blog, łatwo zauważyć, że coraz częściej zgłębiam ten temat.
Nie inaczej będzie i tym razem, bo moje nozdrza napotkały kolejne wonie, które obudziły we mnie zwierzę.
Zapachów, z jakimi miałem przyjemność obcować, było naprawdę sporo, ale dziś opiszę cztery, które mnie uwiodły.
Na pierwszy ogień pójdzie coś leciwego, cudownego i wyjątkowo szpetnie opakowanego, czyli:
Gucci Rush
Już po pół godziny, Rush zaczyna kipieć od seksapilu, by po paru godzinach stać się wręcz perwersem. Nie mam pojęcia, co za kretyn wymyślił plastykowe pudełko zamiast flakonu, ale połączenie czerwonego plastyku z przepiękną, erotycznie pociągającą wonią może sugerować, że Gucci Rush stworzono dla luksusowych prostytutek którym „w pracy” czasem wszystko leci z rąk, a przecież tak nie jest.
Pomijając zatem formę Gucciego, jego treść pomaga zapomnieć, skąd się ona wzięła. Trwałość tej wody jak na dzisiejsze standardy jest naprawdę imponująca, dlatego, zamiast uganiać się za oklepanymi nowościami, polecam owego Rush’a osobiście przetestować na skórze...
Kolejna piękność to:
Boucheron Quatre
Same perfumy początkowo wydają się po prostu niezłe, w odbiorze chłodne, z wyczuwalnymi nutami owocowo kwiatowymi. Ale wystarczy dać im się rozwinąć i zaczyna się orgia zmysłów. Jak to pięknie ewoluuje… Kiedy do gry wchodzi moje ulubione piżmo w duecie z cedrem, trudno oderwać się od kobiety, która tym pachnie.
Tu niczego nie jest za dużo ani za mało. Połączenie rześkości z seksualnością. Można używać nawet w lecie. Polecam…
A teraz coś mniamuśnego o kokieteryjnej nazwie, coś, czego dotąd nie znałem, czyli:
Miu Miu L’Eau Bleue
Konwaliowy afrodyzjak. Lekki, seksowny i taki niepowtarzalny. Nie ukrywam, że bardzo szybko zakochałem się w tych perfumach. Są świeże, kobiece i (patrząc na flakon) pewnie w zamyśle twórców Miu L’Eau Bleue także figlarne i zalotne, lecz dla mojego nosa są czymś mocno pobudzającym, w aspekcie samczym i robaczywomyślowym…
Na deser zostawiam flankera, który moim zdaniem pobił protoplastę, a mowa o
Chanel Chance Eau Tendre
Połączenie delikatnej słodyczy, lekkości, świeżości elegancji, klasy i seksu w jednym flakonie, zmiksowane przez Chanel, nie mogło się nie udać.
Zapach na cieplejsze dni i naprawdę gorące noce. If you know what I mean…
Gdybym był kobietą, na mojej półce nie mogłoby zabraknąć tego wyjątkowej urody flakonu.
Chance Eau Tendre to subtelny wymiatacz, który tani nie jest, ale zdecydowanie wart jest wycięcia sobie nerki na sprzedaż. Cudny po prostu…
I to już wszystko na dziś. Przede mną jeszcze sporo innych zapachów do przetestowania i kiedy natrafię na takie jak powyższe „Viagry”, z pewnością podzielę się spostrzeżeniami.
A z tym wycinaniem nerki żartowałem. Lepiej trzymać je obie w pogotowiu, bo nie wiadomo, czy za rok lub pięć, nie pojawi się coś na tyle pięknego, że warto będzie sprzedać nie tylko nerki, ale i wątrobę. I co wtedy?