Czyli o nadkwasocie i rozczulaniu się nad sobą
Wczoraj przeżyłem horror. W środku nocy, z jaki bólu niespodziewanie mnie
dopadł, nie mogąc zasnąć, najpierw eksplorowałem niebo nad Londynem, potem
kiedy ból przybrał na sile, nauczyłem się chodzić po ścianach.
Z godziny na godzinę było coraz gorzej. Klata paliła, jakbym się nażarł gorącego asfaltu, do tego doszedł ból pleców. W takich chwilach przeciętny facet nerwowo szuka świętych
obrazków z Jezusem, a kiedy znajdzie, siada na łóżku i czeka na światło w tunelu.
Ja jednak postanowiłem się nie poddawać. Do tej pory choroby szczęśliwie mnie omijały,
ale tym razem, ale dobra passa minęła.
Dotychczas zdrowy, nie zaprzątałem sobie umysłu chorobami, stąd moja wiedza na
ich temat jest taka sama, jak wiedza na temat rozmnażaniu się dafni.
Sięgnąłem po Google, gdzie możliwie najdokładniej opisałem objawy, a kiedy
wyskoczyły mi wyniki, ogień w mojej klacie płonął jakby
mocniej.
Nie wgłębiając się w szczegóły, ze strony na stronę, moja choroba ewoluowała. Miałem raka trzustki,
żołądka, stan przedzawałowy, wrzody dwunastnicy, oraz zapalenia macicy....
Żeby do reszty nie oszaleć, postanowiłem skorzystać z usług profesjonalistów i udać
się do szpitala, żeby pozbyć się złudzeń, i mieć czas na uporządkowanie spraw
doczesnych.
Z braku samochodu, do szpitala udałem się rowerem w czasie ulewnego deszczu, co
chwilę wypluwając wodę i modląc się, żeby zdążyć przed śmiercią, której zimny,
trupi oddech czułem na plecach.
Na szczęście miałem szybszy rower i skończyło się na strachu.
Po dwudziestu minutach ostrego pedałowania ociekający wodą, z siwą brodą
zmierzwioną deszczem i wiatrem, jak Posejdon, z pompką w dłoni zamiast trójzębu, stanąłem w drzwiach recepcji szpitala.
Lekko słaniając się z wyczerpania, podszedłem do biurka recepcji, gdzie siedziała kobieta
o urodzie Halle Berry.
Po dokonaniu formalności i pobraniu numerka, usiadłem, czekając na swoją kolej.
Ból w ogóle nie ustępował. Nie poddał się Syndromowi Białego Fartucha jak bóle
zębów, które w magiczny sposób błyskawicznie ustępowały w poczekalni u
dentysty. Ten był uparty i niewzruszony, a otoczenie szpitala i jego atmosfera
nie robiły na nim żadnego wrażenia.
W trakcie oczekiwania na swoją kolej, moje myśli krążyły wokół życiowego
résumé.
Dopiero teraz zrozumiałem, ile czasu zmarnowałem na bezsensowne szydzenie z ekologów, homoseksualistów i religii, zamiast zająć się gaszeniem mnichów w
Tybecie, ratowaniem rzadkich gatunków żółwi, czy zabijaniem wielorybników…
Po niecałym kwadransie babrania się i onanizowania życiowymi błędami, z
zamyślenia wyrwał mnie przesympatyczny, biały lekarz o skąpym imieniu Matt.
Po wymienieniu paru zdawkowych pozdrowień w rodzaju how you doin’ itp., z
uprzejmości zapytał, skąd jestem, i to był błąd.
Powiedziałem, że jestem Polakiem, a mogłem udawać Luksemburczyka albo Maltańczyka.
W związku z tym, zamiast dowiedzieć się o
tym, co mi jest, co mi grozi, i ile życia mi zostało, dowiedziałem się, że
żubrówka jest zajebista, polskie laski też, i że Matt był kiedyś w Krakowie.
Po grze wstępnej przeszliśmy w końcu do badań właściwych.
Badań wszystkiego, z wyjątkiem poniżających badań odchodów.
W tym celu udawaliśmy się do różnych gabinetów, w których stały stosowne
urządzenia. W trakcie przygotowań do badania EKG, Matt z uśmiechem paskudnie
ogolił mi fragmenty klaty metodą losową, i teraz kiedy patrzę na siebie w
łazience, przypominam hienę po walce z pawianami, w dodatku chorą na paskudną odmianę łysienia plackowatego. Bleh...
Rekompensatą za to upodlenie było stwierdzenie, że serce mam w bardzo dobrym
stanie.
Po wykonaniu wszystkich badań i sprawdzeniu wyników Matt stwierdził, że to na
co choruję, to reflux, czyli mówiąc prościej, nadprodukcja kwasów z powodu
niedyspozycji jakiegoś zwieracza w przełyku. Nigdy nie uprawiałem seksu oralnego z mężczyzną, więc nie miałem pojęcia, jak doszło do uszkodzenia tego zwieracza...
Matt uspokoił mnie jednak, mówiąc, że to
bardzo popularne schorzenie i że cmentarze aż pękają od nieleczonych na reflux, i nawet on na to choruje.
Następnie zalecił zmienić dietę. Inaczej mówiąc, mam unikać:
Świeżych owoców – dam radę
Napojów gazowanych – luzik
Kawy – takiego wała
Papierosów – po moim trupie
Słodycze – jakoś spróbuję
Ostre przyprawy – to wolę umrzeć.
Pomidory, boczek, cebula – bez sensu takie życie…
Ze szpitala wyszedłem z mieszanymi uczuciami,
Perspektywa porannego picia wywaru z siemienia
przypominający japońskie praktyki seksualne typu Bukkake,
oraz maczanie sucharków w mineralce, zamiast rozkoszować się ukochanym, palącym w ryja bograczem, bądź pieprzną zapiekanką z ziemniaków
i boczku powoduje, że chyba gotów jestem podjąć ryzyko, i poświęcić długość życia za cenę jego
jakości.