O tym że miał być ranking najpiękniejszych perfum roku 2018, ale go nie będzie…

Nie będzie, bo niestety z roku na rok, coraz mniej premier powoduje u mnie szybsze bicie serca. Coraz częściej mam też wrażenie, że perfumiarstwo przestaje być sztuką tworzenia, a staje się sztuką zarabiania i szukania jeleni, którzy skuszeni samą nazwą prestiżowej marki, będą łykać wszystko jak pelikany.


Jednym z symptomów tego trendu jest obserwowany przeze mnie od paru lat wysyp tzw. flankerów, czyli odmian zapachu-protoplasty. Mnogość odmian z dopiskiem „Absolu”, „Legere”, „Eclat”, „Extreme”, Intimate”, „Sparkle” i tym podobnych każe mi myśleć, że firmy więcej wydają na językoznawców, bądź poetów, niż na kreatorów perfum.



O tym, że określniki te są wyłącznie chwytem marketingowym i zwykłym pieprzeniem w bambus jest to, że zapachy z dopiskiem „Extreme”, bądź „Intense”, bardzo często mają mniejszą moc i „zasięg rażenia”, niż wersje podstawowe, pozbawione tych imponujących ozdobników literackich.
Bo zaiste ciekawym jest to, że o ile zapach pierwotny ma najczęściej swojego twórcę wymienionego z imienia i nazwiska, zazwyczaj z pokaźnym dorobkiem swych dokonań, o tyle flankery bardzo często są „sierotami”, do których nikt nie chce się przyznać.
Stworzenie i wypromowanie perfum z pewnością pochłania spore koszty, dlatego wcale mnie nie zdziwi, kiedy okaże się, że w pogoni za obniżeniem kosztów, jakiś flanker stworzy kiedyś sprzątaczka, albo dziecko księgowej, w ramach umowy o dzieło.


Naprawdę zabierając się za ten post, początkowo chciałem ułożyć ranking najpiękniejszych perfum, które pojawiły się w tym roku, ale bardzo szybko uzmysłowiłem sobie, że mój ranking zawierałby jedynie dwie pozycje damskie i żadnej męskiej, bo przy panującej bryndzy na rynku perfumeryjnym, z trudem udało mi się wyłowić tylko dwie perełki.
 Jedną z nich to prześliczny L'Interdit od Givenchy, o którym już wcześniej wspominałem,


drugim zaś faworytem jest także wcześniej chwalony Calvin Klein Women.


Po drodze było jeszcze parę interesujących zapachów, jednak tylko te dwa mnie uwiodły.
Z bólem serca donoszę, że mimo wielu testów, żadna z męskich tegorocznych premier nie poruszyła mnie na tyle, żebym z czystym sumieniem mógł ją tu umieścić. Dlatego zamiast zdjęcia męskich perfum, wrzucam śmiejącego się Murzyna...
https://media.giphy.com/media/1PgPvWLfXGkCY/giphy.gif

Trwa chyba kiepska passa tuzów światowego perfumiarstwa. 
Guerlain rozmienia się na drobne i goni w piętkę, co chwilę wypuszczając bezsensowne flankery flankerów Allegorii i Habit Rouge tak intensywnie, że niebawem sami nie będą wiedzieli, co produkują, a katalog ich perfum będzie miał kilkaset stron.
Zeszłoroczna, długo oczekiwana premiera zapachu Garbrielle okazała się niewypałem, a tegoroczny, także wytęskniony, nowy zapach Dior Joy wydaje się podobnym nieporozumieniem, który z powodzeniem mógłby konkurować z perfumami firmy Avon. Niewiele tu Joy'a jak za cztery stówy...


Myślę, że powoli trzeba się oswajać z myślą, że będzie raczej gorzej, niż lepiej. Żyjemy w czasach, w których rządzi „taniość”. Rynek pędzących w dół cen towarów niegdyś luksusowych, utrwala w świadomości konsumenta mit, że luksus może być tani. Dlatego stare, ekskluzywne marki z tradycjami, muszą ciąć koszty, żeby przeżyć, bo na rynku perfumeryjnym też robi się ciasno. 
Przybywa nowych „producentów” o egzotycznych nazwach, chyba wschodnich korzeniach i wymyślnych flakonach, którzy w sprytny sposób systematycznie i coraz silniej zaznaczają swoją obecność na półkach drogeryjnych, kuszących niskimi cenami tych, którzy nie odróżniają Guerlaina od Adidasa. 


Kogo dziś obchodzi, czy wyjątkowa odmiana róży będąca składnikiem perfum X zbierana była na specjalnej plantacji o poranku przez dziewice, czy jest tylko substancją chemiczną pochodzącą z połączenia etanolu z dwupierdzianem grochu?
Obawiam się, że niewielu…
Mnie oczywiście obchodzi, choć mam świadomość, że piękna baśń o sztuce perfumeryjnej prędzej czy później skończy w muzeum zramolałych eksponatów.
Zakończę mój wywód akcentem optymistycznym. To, że coraz mniej nowości powoduje drżenie serca, nie powinno być problemem w sytuacji, kiedy na półkach mamy tak wiele przepięknych i uznanych zapachów starszych, a których wszystkich i tak nie będziecie w stanie poznać.
Po co uganiać się za nowościami, kiedy nie poznaliście jeszcze starego, dobrego YSL Opium (szczególnie w wersji EDT), 


który mimo upływu lat, nadal pozostaje kamieniem milowym damskiego zapachu i wcale nie wydaje się babciny? 
A próbowaliście Perles De Lalique z 2006 roku? 


Gucci Rush z 1999 roku, który wymiata? 


A perfumy firmy Miu Miu, które wszystkie bez wyjątku są przepięknymi kompozycjami?



Nie? No to koniecznie spróbujcie, bo ja dam się za nie pochlastać…
Kończąc, wszystkim moim czytelnikom i ludziom, którzy NIE życzą mi skręcenia karku, bądź połamania kończyn, z okazji Nowego Roku 2019 życzę spełnienia marzeń, finansowych sukcesów, oraz doskonałej kondycji psychofizycznej, czyli zdrowia...




Życie płata figle, czyli dwa lata przerwy w blogowaniu

Te trywialnie nazwane przeze mnie figle, to tragedia rodzinna i problemy zdrowotne, które na szczęście oddaliłem. W międzyczasie napisałem k...

Najchętniej czytane