Silikonowe cycki stolycy, czyli o "fejkowym" mieście, replikach, i drażnieniu warszawiaków...


Na wstępie zaznaczam, że przytaczam tu głównie suche fakty, natomiast moja miłość do tego miasta, choć ulegała pewnym amplitudom, w końcu zatrzymała się na etapie  zauroczenia, więc nie jestem wrogiem tego miasta, a wręcz przeciwnie...


Z tym „fejkiem” oczywiście pojechałem wyłącznie w celu wywołania kontrowersji. Warszawa tak naprawdę nie jest „chińską podróbą”. Chińskie podróby to wyrób tandetny. 


Do Warszawy bardziej pasuje określenie replika. Replika jest wykonywana z dużą pieczołowitością i bez zbytniego zwracania uwagi na koszty. 
A było co odtwarzać, oj było…
Według Wikipedii:
Stan zniszczeń  od wybuchu wojny aż do wyzwolenia Warszawy przez Sowietów przedstawiał się następująco: mosty – 100%; kubatura budynków przemysłowych – 90%; budynki zabytkowe (w tym kościoły) – 90%; kubatura obiektów kultury – 95%; kubatura obiektów służby zdrowia – 90%; kubatura obiektów szkolnictwa – 70%; izby mieszkalne – 72,1%. Zniszczeniu uległo także 50% budynków i urządzeń elektrowni; 65% długości miejskiej sieci elektrycznej; 46% łącznej wartości obiektów gazowni i sieci gazowej; 100% central telefonicznych; 70% telefonicznej sieci kablowej; 30% łącznej wartości obiektów wodociągowych; 28,5%  łącznej wartości obiektów kanalizacyjnych; 30% powierzchni ulic; 85% długości sieci tramwajowej; 91% kubatury zajezdni tramwajowych i autobusowych; 75% jednostek taboru tramwajowego; 98,5% lamp ulicznych; 60% drzewostanu w parkach; 60% wartości ogrodu zoologicznego; 95% urządzeń węzła kolejowego w granicach miasta; 100% dworców kolejowych, 100% urządzeń i sprzętu lotnictwa pasażerskiego; 85% taboru żeglugi rzecznej…




Można śmiało powiedzieć, że po Warszawie pozostało w zasadzie tylko miejsce.
Ze względu na zniszczenia, zaraz po wojnie bardzo poważnie rozważano przeniesienie stolicy do Lublina, natomiast chichotem historii niech będzie fakt, że to właśnie znienawidzony Stalin uparł się, żeby jednak Warszawa pozostała stolicą Polski.
Z tego wynika, że warszawiacy powinni być wdzięczni Stalinowi. 


Kiedy decyzja o odbudowie zapadła, „cały naród budował swoją stolicę”.  Trzeba przyznać, że choć zadanie było ogromne, udało się perfekcyjnie odtworzyć większość kluczowych obiektów świadczących, że to „w zasadzie to samo miasto co przed wojną”. 




W zasadzie tak, ale wiele słynnych budowli zbudowano z niemieckich cegieł transportowanych z Dolnego Śląska, ze szczególnym uwzględnieniem Wrocławia, co do dziś burzy krew mieszkańcom tego zacnego miasta.
Dzisiejsza Warszawa prezentuje się okazale, szczególnie starsza jej część. Odwalono niesamowitą robotę, i aż trudno uwierzyć, że kiedyś była to tylko kupa gruzów...


Przy okazji odbudowy, która była przedsięwzięciem na miarę budowy egipskich piramid, Warszawę zasiedlali robotnicy i ich rodziny z różnych zakątków Polski. Tu mnożyli się, i tworzyli zaczyn dla  „prasłoików”.
 Z tego powodu, niejeden „dumny, rodowity warszawiak” powinien się dobrze zastanowić, zanim zacznie żartować ze współczesnych słoików z Białołęki, bo może się okazać, że sam nim jest, tylko o dłuższym rodowodzie…

http://miskicaching.webatu.com/sloiki/projekt.jpg
Jeśli miałbym pomarudzić, to brakuje mi jedynie ducha autentyczności i powiewu historii zapisanego w każdej cegle czy płycie chodnikowej. Autentyczności, którą znajdę na przykład w Krakowie lub „niemieckim” Opolu.
Na pocieszenie dodam, że podobny "problem" z autentycznością ma także Berlin, Drezno i wiele innych miast.
Większości współczesnych warszawiaków, zwłaszcza z młodszego pokolenia, zupełnie nie przeszkadza mieszkanie w zreplikowanym mieście. W takiej Warszawie się urodzili, wychowali, i takim je pokochali. Nie patrząc wstecz, budowali i budują nową historię Warszawy. Czy gorszą od przedwojennej? Nie, po prostu inną. Mniej dramatyczną, bardziej przyziemną, ale równie barwną, i często, choć urodzony długo po wojnie, z łezką w oku oglądam nieśmiertelne zdjęcia z saturatorem, czy inne migawki z Warszawy czasów komuny...



Zafascynowani Warszawą i badający jej historię pocieszają się, że mimo masakrycznych zniszczeń pozostał Duch Warszawy. Trudno polemizować z mistycznym podejściem do zagadnienia, więc w tym miejscu zamilknę.
Osobiście sam zasysam tego ducha. Znajduję go w resztkach ocalałych budynków, starych cmentarzach, i fragmentach posiekanych pociskami elewacji. Niestety, coraz mniej takich miejsc...


Kończąc moje mędzenie, uważam, że Warszawa miała jednak szczęście, że nie stała się drugą Nową Hutą. Że dziwnym zbiegiem okoliczności do dziś dla mnie niezrozumiałym, komunistyczne władze postanowiły odtworzyć symbole przedwojennych, wrogich ludowi kapitalistycznych wyzyskiwaczy, i dziś możemy się zachwycać pięknymi kościołami, kamienicą Fukiera, Pałacem Branickich czy Zamkiem Królewskim, na którego odbudowę i ja jako dziecko, łożyłem ze swoich skromnych, dziecięcych oszczędności. Fajnie się stało, że Warszawa ożyła i wypiękniała, ale patrząc obiektywnie, to mimo wszystko proteza przedwojennej "stolycy". I zapewne tam właśnie zakończę swoją życiową wędrówkę...


A teraz czekam na wiadro pomyj. Podobno od tego odrastają włosy...

2 komentarze:

  1. wylałbym na Ciebie pomyje, ale "mam tak samo jak Ty...."

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiadro pomyj? Ni mo za co ;) sam prawda. Ave

    OdpowiedzUsuń

Życie płata figle, czyli dwa lata przerwy w blogowaniu

Te trywialnie nazwane przeze mnie figle, to tragedia rodzinna i problemy zdrowotne, które na szczęście oddaliłem. W międzyczasie napisałem k...

Najchętniej czytane