O tym że miał być ranking najpiękniejszych perfum roku 2018, ale go nie będzie…

Nie będzie, bo niestety z roku na rok, coraz mniej premier powoduje u mnie szybsze bicie serca. Coraz częściej mam też wrażenie, że perfumiarstwo przestaje być sztuką tworzenia, a staje się sztuką zarabiania i szukania jeleni, którzy skuszeni samą nazwą prestiżowej marki, będą łykać wszystko jak pelikany.


Jednym z symptomów tego trendu jest obserwowany przeze mnie od paru lat wysyp tzw. flankerów, czyli odmian zapachu-protoplasty. Mnogość odmian z dopiskiem „Absolu”, „Legere”, „Eclat”, „Extreme”, Intimate”, „Sparkle” i tym podobnych każe mi myśleć, że firmy więcej wydają na językoznawców, bądź poetów, niż na kreatorów perfum.



O tym, że określniki te są wyłącznie chwytem marketingowym i zwykłym pieprzeniem w bambus jest to, że zapachy z dopiskiem „Extreme”, bądź „Intense”, bardzo często mają mniejszą moc i „zasięg rażenia”, niż wersje podstawowe, pozbawione tych imponujących ozdobników literackich.
Bo zaiste ciekawym jest to, że o ile zapach pierwotny ma najczęściej swojego twórcę wymienionego z imienia i nazwiska, zazwyczaj z pokaźnym dorobkiem swych dokonań, o tyle flankery bardzo często są „sierotami”, do których nikt nie chce się przyznać.
Stworzenie i wypromowanie perfum z pewnością pochłania spore koszty, dlatego wcale mnie nie zdziwi, kiedy okaże się, że w pogoni za obniżeniem kosztów, jakiś flanker stworzy kiedyś sprzątaczka, albo dziecko księgowej, w ramach umowy o dzieło.


Naprawdę zabierając się za ten post, początkowo chciałem ułożyć ranking najpiękniejszych perfum, które pojawiły się w tym roku, ale bardzo szybko uzmysłowiłem sobie, że mój ranking zawierałby jedynie dwie pozycje damskie i żadnej męskiej, bo przy panującej bryndzy na rynku perfumeryjnym, z trudem udało mi się wyłowić tylko dwie perełki.
 Jedną z nich to prześliczny L'Interdit od Givenchy, o którym już wcześniej wspominałem,


drugim zaś faworytem jest także wcześniej chwalony Calvin Klein Women.


Po drodze było jeszcze parę interesujących zapachów, jednak tylko te dwa mnie uwiodły.
Z bólem serca donoszę, że mimo wielu testów, żadna z męskich tegorocznych premier nie poruszyła mnie na tyle, żebym z czystym sumieniem mógł ją tu umieścić. Dlatego zamiast zdjęcia męskich perfum, wrzucam śmiejącego się Murzyna...
https://media.giphy.com/media/1PgPvWLfXGkCY/giphy.gif

Trwa chyba kiepska passa tuzów światowego perfumiarstwa. 
Guerlain rozmienia się na drobne i goni w piętkę, co chwilę wypuszczając bezsensowne flankery flankerów Allegorii i Habit Rouge tak intensywnie, że niebawem sami nie będą wiedzieli, co produkują, a katalog ich perfum będzie miał kilkaset stron.
Zeszłoroczna, długo oczekiwana premiera zapachu Garbrielle okazała się niewypałem, a tegoroczny, także wytęskniony, nowy zapach Dior Joy wydaje się podobnym nieporozumieniem, który z powodzeniem mógłby konkurować z perfumami firmy Avon. Niewiele tu Joy'a jak za cztery stówy...


Myślę, że powoli trzeba się oswajać z myślą, że będzie raczej gorzej, niż lepiej. Żyjemy w czasach, w których rządzi „taniość”. Rynek pędzących w dół cen towarów niegdyś luksusowych, utrwala w świadomości konsumenta mit, że luksus może być tani. Dlatego stare, ekskluzywne marki z tradycjami, muszą ciąć koszty, żeby przeżyć, bo na rynku perfumeryjnym też robi się ciasno. 
Przybywa nowych „producentów” o egzotycznych nazwach, chyba wschodnich korzeniach i wymyślnych flakonach, którzy w sprytny sposób systematycznie i coraz silniej zaznaczają swoją obecność na półkach drogeryjnych, kuszących niskimi cenami tych, którzy nie odróżniają Guerlaina od Adidasa. 


Kogo dziś obchodzi, czy wyjątkowa odmiana róży będąca składnikiem perfum X zbierana była na specjalnej plantacji o poranku przez dziewice, czy jest tylko substancją chemiczną pochodzącą z połączenia etanolu z dwupierdzianem grochu?
Obawiam się, że niewielu…
Mnie oczywiście obchodzi, choć mam świadomość, że piękna baśń o sztuce perfumeryjnej prędzej czy później skończy w muzeum zramolałych eksponatów.
Zakończę mój wywód akcentem optymistycznym. To, że coraz mniej nowości powoduje drżenie serca, nie powinno być problemem w sytuacji, kiedy na półkach mamy tak wiele przepięknych i uznanych zapachów starszych, a których wszystkich i tak nie będziecie w stanie poznać.
Po co uganiać się za nowościami, kiedy nie poznaliście jeszcze starego, dobrego YSL Opium (szczególnie w wersji EDT), 


który mimo upływu lat, nadal pozostaje kamieniem milowym damskiego zapachu i wcale nie wydaje się babciny? 
A próbowaliście Perles De Lalique z 2006 roku? 


Gucci Rush z 1999 roku, który wymiata? 


A perfumy firmy Miu Miu, które wszystkie bez wyjątku są przepięknymi kompozycjami?



Nie? No to koniecznie spróbujcie, bo ja dam się za nie pochlastać…
Kończąc, wszystkim moim czytelnikom i ludziom, którzy NIE życzą mi skręcenia karku, bądź połamania kończyn, z okazji Nowego Roku 2019 życzę spełnienia marzeń, finansowych sukcesów, oraz doskonałej kondycji psychofizycznej, czyli zdrowia...




Krótko o tym, jak powróciłem na Ojczyzny łono i o tym, że otworzyłem swój pierwszy w życiu sklep…



Tak wiem, to już nie pierwszy raz kiedy powracam, ale tym razem, żeby mnie nie kusiło, odciąłem wszystkie pępowiny łączące mnie z Wielką Brytanią i od pięciu miesięcy przestałem być Brytolem oraz niespodziewanie zostałem Kaszubem…


wybranetanceludowe.pl


Na moją decyzję wpłynęło kilka okoliczności, w tym nieszczęsny Brexit, który wprawdzie nie uderzył we mnie osobiście, ale zniechęcił do Brytanii i Brytoli, którzy w rezultacie tego referendum okazali się kompletnymi idiotami, o co patrząc na ich bogatą historię, nigdy bym ich nie posądzał.

Daily Express

Oczywiście, wiedząc, że Polską rządzą jeszcze więksi idioci, zdawałem sobie sprawę, że zamieniam siekierkę na kijek, ale sentymenty, uczucia wyższego rzędu, oraz tęsknota za Ojczyzną okazała się silniejsze od chłodnej kalkulacji.
Jednym z argumentów przemawiających za powrotem do Polski, był dramatyczny spadek bezrobocia, który dawał cień szansy na życiową stabilizację, niezbędną do funkcjonowania.
Dość szybko okazało się, że nawet gdybym był laureatem prestiżowych nagród z dziedziny marketingu i reklamy, biegał na sto metrów w czasie ośmiu sekund i wyglądał jak Brad Pitt w czasach młodości, według polskich pracodawców jestem za stary i zamiast za pracą, powinienem rozglądać się raczej za kwaterą na cmentarzu…

Wall Street Journal

Pewnej nocy, kiedy przed zaśnięciem czytałem artykuły o eutanazji, oraz kosztach pogrzebów w Polsce, za oknem zaś szalała burza z piorunami, niespodziewanie nawiedził mnie Anioł Stróż. 

One Mind - One Energy

Usiadł na łóżku, bez pytania wywalił moje gazety na podłogę i rzekł – czy ciebie pojeb...?
- A skąd takie przypuszczenia? - zapytałem zdziwiony zarówno wizytą, jak i pytaniem.
To dlaczego, zamiast czytać pierdoły o eutanazji i pisać o uzależnieniach od perfum nie założysz sklepu z perfumami?
Przy dobrych wiatrach pozbędziesz się tych setek flakonów, których i tak nie zużyjesz do końca życia, a kiedy je sprzedasz, będziesz miał pieniądze na życie i następne flaszki. Wówczas będziesz miał źródło utrzymania i połączysz je z pasją.
Ponadto nie pobierając zasiłków, nie będziesz ciężarem dla budżetu i nikt nie będzie narzekać, że staruchy zabierają im pracę.
- A co to znaczy, że i tak nie zużyję do końca życia? To ile mi zostało? - zapytałem z trwogą.
- Oj tam, nieważne…
- Dla mnie raczej bardzo ważne…
- Może skupmy się na tym, co powiedziałem, dobrze? Po prostu załóż sklep, a potem będziesz się martwił o sprawy pozaziemskie…
- No dobra, ale jak coś, to będziesz mnie wspierał?
- Będę…
- A jak?
- Modlitwą. Ewentualnie mogę pomagać przy pakowaniu przesyłek i dodatkowo je błogosławić.
- No to taka pomoc, to nie w kij pierdział. Wchodzę w ten sklep…
I wszedłem…
I żeby nie było, nie zamieniam swój blog w kampanię reklamową. Nadal będę pisał o skretynieniu naszej sceny politycznej, 


o tym, że na starość przyszło mi żyć w epoce neo stalinizmu i o zapachach, które niezmiennie kocham, odkrywam i które ciągle mnie inspirują.
I to tyle na dziś...








Perfumoholizm – nie idźcie tą drogą…






Tak, to wyznanie perfumoholika obracającego się w kręgu innych perfumoholików. Teraz kiedy z perspektywy kilkunastu lat widzę, ile czasu zmarnowałem na bezmyślne kolekcjonowanie perfum, które początkowo mnie oczarowały, a o których błyskawicznie zapominałem już po zakupie nowych flakonów i ile szmalu na nie wydałem, szlag mnie trafia, że to, co kiedyś nazywałem miłością do zapachów, przeistoczyło się w zwykłe zachowanie kompulsywne, które powinno się leczyć u psychologa.


Tak, to nie żart, ale poważna sprawa.
Owszem, dobrze się stało, że używanie perfum stało się powszechniejsze niż kilkanaście lat temu, bo w masie uchodziliśmy za naród śmierdzieli, który z trudem i niechęcią sięgał po mydło, a perfum unikał jak diabeł święconej wody.

http://www.jedzieautobus.kampaniaspoleczna.org.pl/category/smrod/
W końcu niektórzy dawali się skusić na zapachy, którymi teraz wstyd odsmradzać kibel po porannym stolcu.
Wraz z pojawianiem się kolejnych sklepów perfumeryjnych, a my przekonaliśmy się, że świat zapachów to nie tylko Miraculum, Adidas i Coty, zaczęli lęgnąć się pasjonaci zapachów.
Nie wyłączając mnie.
Wchodząc do sklepu „D” lub „S” i widząc rzędy lśniących i przepięknych flakonów, czułem się jak wieśniak w Pewexie. Oczarowany przepychem i niepowtarzalną, delikatną wonią luksusu napawałem się nieziemską atmosferą...
Pierwszą wodą, którą po prostu MUSIAŁEM mieć, była Bvlgari Pour Homme. A kiedy stałem się jej właścicielem, w dość krótkim czasie jakoś tak samo poszło i dorobiłem się kolekcji około 180 sztuk flakonów.

Buszując w necie, odkryłem, że istnieją „kółka zapachowe” w postaci forów perfumeryjnych. Wtedy z radością stwierdziłem, że nie tylko ja jestem dupnięty na umyśle i że są inni, równie dupnięci. Dało mi to trochę otuchy i poczucie więzi z podobnymi sobie...

https://twitter.com/perfumefansuk

Jednakże lawinowo pojawiające się podobne fora i grupy onanizujące się perfumami uświadomiło mi, że coś poszło nie tak i jest zwyczajnym biciem piany. Ktoś coś kupił i jest zachwycony, ktoś też to kupił i uważa to za gniot, a w tle kręci się karuzela zakupowa i nie ma dnia, by nie pojawił się wątek "Twój nowy nabytek". A kupuje się w zasadzie dla radości wydawania pieniędzy i irracjonalnej chęci powiększania i tak sporej kolekcji.
Ludzie wzajemnie nakręcają się do zakupów i teraz uważam, że na każdym takim forum powinien być duży banner z cytatem Dantego - "Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie"...
Mam kilku znajomych, którzy szybko napalają się na jakiś zapach, kupują go, często nawet nie otwierają opakowania, bądź otwierają tylko dla jednego psiknięcia, po czym odkładają na półkę, kupując następny flakon. Bardzo często w ciemno. Nie żartuję. Znam takie osoby, a jedną z nich jestem ja. I cały czas mój zakupoholizm nazywałem pasją. Zresztą, wielu tak sobie tłumaczy to uzależnienie. Pasja brzmi bardziej wzniośle i wzbogaca nasze ego...

Teraz w czterech punktach dowiecie się, do czego doprowadza to „rozwijanie pasji”…

1. Paradoksalnie, wasze powonienie ulegnie deformacji

Z czasem będziecie poszukiwali silniejszych wrażeń olfaktorycznych i będziecie szukali zapachów, dzięki którym wśród znajomych uchodzić będziecie za dziwaków pozbawionych gustu.
Jak ognia będziecie unikali zapachów okupujących szczyty list zapachowych przebojów, uważając, że miliony much muszą się mylić, a tylko my perfumoholicy wiemy, co jest dobre, ładne i warto to mieć.
Aktualnie wielbionym męskim "zapachem" na forach jest wyjątkowo obrzydliwy męski śmierdziel o nazwie Gucci Guilty Absolute,

przypominający krzyżówkę rozpuszczalnika do farb, z wnętrzem zbombardowanej apteki.Wiele rzeczy w swoim życiu wąchałem, ale nazywanie tego czegoś perfumami, jest grubym nadużyciem.
Jako ciekawostkę dopiszę, że znam parę pań z pewnej grupy perfumeryjnej używających tego napalmu.
Bo w świecie perfumoholików nie ma miejsca na zapachy świeże (przez mężczyzn zwane pogardliwie „świeżakami"), lekkie i subtelne. W tym świecie rządzą killery, których największym atutem jest wyrazistość i trwałość. Coraz więcej kobiet gustuje w męskich zapachach, jakich z dużymi oporami używałby bramkarz w wiejskiej dyskotece.
Czuję, że za parę lat, kobiety te w poszukiwaniu jeszcze silniejszych wrażeń, zaczną pachnieć lizolem…


2. Utrata „tożsamości i stylu zapachowego”

Do niedawna istniało coś, co zwie się „signature scent”, czyli mówiąc prościej, wizytówka zapachowa. Kiedyś wchodząc do pomieszczenia, czuło się w powietrzu, że była w nim mama, ciocia Marysia, bądź sąsiadka z parteru. Ludzie mieli swoje ulubione zapachy, używali ich i w naszych nozdrzach zostawiali swoje „wizytówki”.
Uwierzcie, że mając kilkanaście, kilkadziesiąt i więcej flakonów, będziecie mieli problem, czym dzisiaj pachnąć. Zmieniając zapach codziennie, będziecie NIKIM. Nawet wasz pies przestanie was poznawać…


3. Zmarnujecie czas na czytanie i oglądanie pierdół o zapachach. 

Recenzji, nowinek na ich temat, będziecie studiować życiorysy perfumiarzy i oglądać głupawe filmiki pełne podekscytowanych narcyzów w stylu mizdrzącego się do kamery niejakiego Jeremiego w otoczeniu rozbawionych lachonów.
W moim odczuciu całą tą "wiedzę" uważam za zbędną i zaśmiecającą mózg. Jest równie ekscytująca, jak eseje o depilacji odnóży. O tym, jak pachnie Dune czy Allure przekonasz się sam, wąchając go na sobie w perfumerii i nie potrzebujesz do tego bezsensownych filmików, szczególnie że każdy z tych zapachów może pachnieć odmiennie na różnych osobach...

Źródło: Youtube

Przy okazji mody na zapachy, namnożyła się cała armia proroków i „zapachowych specjalistów”, którzy lepiej od nas wiedzą, jaki zapach nam się podoba...

                                         Znalezione obrazy dla zapytania facepalm gif 

Z nieznanych mi dotąd przyczyn, sam piszę czasem jakieś recenzje, ale wyłącznie dla zabicia czasu i ćwiczenia pióra...

4. Niekontrolowane finanse, czyli zakupoholizm…

Jeden obraz, wart więcej od tysiąca słów. Zresztą, popatrzcie sami...


Kiedyś wystarczyła mi skromna półka pod lustrem w łazience, natomiast niedawno, zmuszony byłem zakupić specjalną szafę, żeby nie musieć używać koparki do wyciągnięcia flakonu Givenchy Gentleman Only.
Czasem myślę, że kolekcjonowanie dzieł francuskich impresjonistów kosztowałoby mnie mniej, a korzyści i prestiż z tego tytułu byłby znacznie większe…

Mógłbym opisać jeszcze parę punktów, ale nie chcę zbytnio Was dołować. Mimo że walczę z tym nałogiem, perfumy będę kochał zawsze. Z tą różnicą, że teraz bardziej świadomie i bez głowy w chmurach, twardo stoję na ziemi. Pozbędę się zapachów, których używam bardziej z litości niż miłości i popracuję nad utraconą tożsamością zapachową.


A Wam radzę, jeśli wkręciliście się w zapachowy obłęd, kupujcie próbki perfum i długo je testujcie.


A kiedy znajdziecie zapach, który naprawdę Was oczarował, a czar trwa tygodniami, wtedy dopiero kupujcie cały flakon. Kiedy okaże się, że zbłądziliście, przynajmniej nie zbankrutujecie.

Uczcie się na błędach innych, a jeśli rzeczywiście nie macie co robić z pieniędzmi, oddajcie je swojemu proboszczowi na remont dachu kościoła. One ciągle wymagają jakichś remontów...

https://wiadomosci.wp.pl/


Podróbki perfum – fakty i mity, czyli my Polacy tak mamy, że lubimy niskie ceny...

...a potem płaczemy...
Gorący temat jak zawsze wtedy, kiedy wtapiamy niemałą kasę na badziew, który miał być „owiany tajemnicą i zainspirowany przez otwarte przestrzenie. Woń, w której prawie czuć niebieskie niebo, rozpostarte nad kamienistym krajobrazem skąpanej w gorącym słońcu pustyni”, która przez pierwsze piętnaście minut zdaje się być opisywaną wodą, po tym czasie, okazuje się śmierdzielem, przy którym tanie zapachy z „Biedry” pachną imponująco, kosztując przy tym niewiele więcej od kawałka pasztetowej…



Jako że żyjemy w zacofanym i biednym kraju, wielu z nas lubi otaczać się luksusem, pod warunkiem że paradoksalnie będzie to tani luksus. Właśnie z tego powodu, naprzeciw naszym oczekiwaniom wychodzą wszelkiej maści szmaciarze i kombinatorzy, oferujący luksusowe i topowe zapachy za „konkurencyjną” cenę. Inaczej mówiąc, sami wyhodowaliśmy sobie tę żabę.
W krajach bogatszych od Polski ktoś, kto zapragnął wejść w posiadanie Dior’a Sauvage, bądź Chanel 5, po prostu udaje się od renomowanej perfumerii i… po prostu kupuje. 



Dziwne, prawda? Zajeżdża frajerstwem na kilometr. Jak można być takim idiotą i wydawać kilkaset zeta za flakonik, który my, znacznie sprytniejsi życiowo, możemy go kupić na portalu aukcyjnym za stówę? Przecież, jak utrzymują pasjonaci perfumiarstwa i "znafcy", płaci się tylko za markę, która pachnie głównie marketingowym wsadem, więc po co przepłacać?
Ano właśnie. I stąd ten dzisiejszy post…
Wystarczy odrobina logiki i rozsądku, żeby dojść do wniosku, że cuda zdarzają się przeważnie w filmach, literaturze i religii. Owszem, jak to w handlu bywa, czasem dochodzi do krótkotrwałych, nadzwyczaj korzystnych promocji zapachów, ale zauważcie, że ceny zapachów Dior’a czy Chanel, NIGDY nie ulegają takim wahaniom. Wynika to z polityki cenowej obu producentów i jeśli gdziekolwiek zobaczycie 50% obniżki na te zapachy, zachowajcie szczególną ostrożność.
Handel podróbkami i ich produkcja, dla wielu jest kuszącym źródłem szybkiego wzbogacenia się i mimo że w Polsce grozi za to do pięciu lat odsiadki, wielu cwaniaczków podejmuje to ryzyko, zwłaszcza że producenci fake’ów inwestują w technologie, dzięki którym coraz trudniej odróżnić je od oryginałów. 
Jednak proces ich produkcji w warunkach garażowych może lekko odrzucić...









Piszę oczywiście o opakowaniach i flakonach tychże, bo idealnie podrobić sam zapach jest prawdopodobnie niemożliwe.
Skala tego procederu jest już tak duża, że jak grzyby po deszczu mnożą się „detektywi”, specjalizujący się w odróżnianiu podrób od oryginałów.



Blady strach padł na lica miłośników perfum, którzy poczęli wpadać w paranoje, zaśmiecając fora perfumeryjne, zdjęciami zakupionych flakonów pytając, czy na pewno kupili oryginał, nawet jeśli zakupili je w legalnie i długo działającym na rynku sklepie internetowym. Wtedy pomyślałem, że trochę rozjaśnię umysły paranoików, co też niniejszym czynię…
Po pierwsze, nie wierzcie w to, że jakikolwiek sklep, zwłaszcza ten, który oprócz sklepu online, ma swoje placówki stacjonarne, latami zdobywał zaufanie klientów, inwestował w infrastrukturę, ryzykowałby handlem podróbami, za który grozi kara więzienia, a informacja w mediach o popełnionym przestępstwie byłby dla niego rynkową zagładą.
Musiałby być prowadzony przez kretynów albo kamikadze...
Mimo to zdarza mi się czytać pierdoły przeróżnych pasjonatów perfum i niedawnych klientów sklepu X czy Y, że właśnie sprzedano im podróbkę zapachu, bo pachnie krócej i inaczej, niż ten, który kupili dziesięć lat temu, zapominając lub nie wiedząc o zjawisku reformulacji, czyli modyfikacji jego składu.



Modyfikacje składu perfum mają różne źródła i przyczyny. Czasem wskrzesza się bardzo stare zapachy i odmładza je, odejmując lub dodając pewne składniki, który usuną „zmarszczki” i uwspółcześnią jego nuty, czasem robi się to, żeby obniżyć koszty produkcji, a już na pewno zmuszeni są zastępować niektóre naturalne składniki syntetykami, bo takie są (kretyńskie) dyrektywy UE. Koniec i kropka.
Dlatego z własnego doświadczenia śmiało mogę napisać, że kupowanie perfum w sklepach online i to takich, które występują w porównywarkach cenowych, niczym nie grozi.
Groźnie robi się dopiero wtedy, kiedy zapach kupujemy na portalach aukcyjnych, bądź od ulicznych sprzedawców, oferujących „niesamowite okazje”.
Nie twierdzę, że na portalach aukcyjnych oferuje się wyłącznie podróbki, ale zakupy trzeba tam robić ze wzmożoną czujnością. Takie są moje (często przykre) doświadczenia.
Kolejna paranoja to ta, że ludziom wydaje się, że chińskie rączki podrabiają wszystkie perfumy świata.
Uruchomienie linii produkcyjnej na dużą skalę dla nowego zapachu, nawet w chińskich, garażowych realiach, to rzecz wymagająca sporych inwestycji i czasu. 



Sam „sok” to rzecz najprostsza w tym procesie. 
Najwięcej kasy pochłania produkcja flakonów i ich opakowań. Nadruków, zatyczek i podróbka wszelkich (często sprytnie ukrytych) zabezpieczeń oraz pułapek, jakie zastawił producent oryginalnych perfum, chcąc uchronić się przed ich kopiowaniem.



Żeby wydymać klienta, garażowy perfumiarz musi się mocno pomęczyć, żeby całość wypadła jak najbardziej wiarygodnie, a inwestycja szybko się zwróciła i zarabiała.
Dlatego, zgodnie z logiką, podrabia się zapachy na topie i te najczęściej kupowane.
Inaczej mówiąc, najbardziej ryzykowna jest lista zapachowych przebojów w rodzaju Chanel Bleu de Chanel, Dior Sauvage, Paco Rabanne Invictus, Armani Acqua Di Gio, Chanel 5, Armani Si, Lancome La vie est belle i wszystko to, co sprzeda się w tysiącach sztuk.
Dlatego kupując mało popularny zapachy ze stajni np. Jil Sander, Salvatore Ferragamo bądź Lalique, możecie być spokojni, bo nie słyszałem o podróbkach tych zapachów. Za mały rynek zbytu przy takich samych kosztach „produkcji” jak w przypadku Chanel…
Mam nadzieję, że udało mi się rozwiać część wątpliwości w temacie podrabiania perfum. Dodam, tylko żebyście nie dołączali do zbiorowych paranoi, kiedy jakiś niezadowolony „pacjent” z forum stwierdzi, że w sklepie sprzedano mu podróbkę, bo pachnie mu podejrzanie, puszczając w świat fake newsa, a ten wywoła panikę wśród ludzi i lawinę oskarżeń  bogu ducha winnego sklepu.



My Polacy tak mamy, że lubimy niskie ceny, ale dla świętego spokoju, perfumy kupujmy lepiej w renomowanych sklepach. Czasem warto przepłacić i spać spokojnie...

Kolejna porcja damskich afrodyzjaków, które sprawią, że twój konar zapłonie...



Coraz częściej zaglądam na półki z damskimi zapachami. Do tej pory wąchałem je głównie na kobietach i dzieliłem na niezłe, fajne, świetne i śmierdzące, bez wnikania w ich nazwę.
Jednak obserwując mój blog, łatwo zauważyć, że coraz częściej zgłębiam ten temat.
Nie inaczej będzie i tym razem, bo moje nozdrza napotkały kolejne wonie, które obudziły we mnie zwierzę.
Zapachów, z jakimi miałem przyjemność obcować, było naprawdę sporo, ale dziś opiszę cztery, które mnie uwiodły.
Na pierwszy ogień pójdzie coś leciwego, cudownego i wyjątkowo szpetnie opakowanego, czyli:

Gucci Rush


Nie wiem, co w tej wodzie pływa, ale ma to niesamowity power.
Już po pół godziny, Rush zaczyna kipieć od seksapilu, by po paru godzinach stać się wręcz perwersem. Nie mam pojęcia, co za kretyn wymyślił plastykowe pudełko zamiast flakonu, ale połączenie czerwonego plastyku z przepiękną, erotycznie pociągającą wonią może sugerować, że Gucci Rush stworzono dla luksusowych prostytutek którym „w pracy” czasem wszystko leci z rąk, a przecież tak nie jest.
Pomijając zatem formę Gucciego, jego treść pomaga zapomnieć, skąd się ona wzięł
a. Trwałość tej wody jak na dzisiejsze standardy jest naprawdę imponująca, dlatego, zamiast uganiać się za oklepanymi nowościami, polecam owego Rush’a osobiście przetestować na skórze...
Kolejna piękność to:


Boucheron Quatre



Prawdopodobnie mało znany zapach, ponieważ firma Boucheron na naszym rynku jest tak samo znana, jak firmy produkujące saksofony i kulki przeciwmolowe, choć zacna to marka, lecz skąpiąca kasę na reklamę…
Same perfumy początkowo wydają się po prostu niezłe, w odbiorze chłodne, z wyczuwalnymi nutami owocowo kwiatowymi. Ale wystarczy dać im się rozwinąć i zaczyna się orgia zmysłów. Jak to pięknie ewoluuje… Kiedy do gry wchodzi moje ulubione piżmo w duecie z cedrem, trudno oderwać się od kobiety, która tym pachnie.
Tu niczego nie jest za dużo ani za mało. Połączenie rześkości z seksualnością. Można używać nawet w lecie. Polecam…
A teraz coś mniamuśnego o kokieteryjnej nazwie, coś, czego dotąd nie znałem, czyli:

Miu Miu L’Eau Bleue




Konwaliowy afrodyzjak. Lekki, seksowny i taki niepowtarzalny. Nie ukrywam, że bardzo szybko zakochałem się w tych perfumach. Są świeże, kobiece i (patrząc na flakon) pewnie w zamyśle twórców Miu L’Eau Bleue także figlarne i zalotne, lecz dla mojego nosa są czymś mocno pobudzającym, w aspekcie samczym i robaczywomyślowym…
Na deser zostawiam flankera, który moim zdaniem pobił protoplastę, a mowa o

Chanel Chance Eau Tendre



Osoba bliska mojemu sercu ma całą kolekcję „Częsek”, dlatego miałem możliwość przetestowania wszystkich ich odmian. Po jednodniowym teście najlepszą wodą okazała się właśnie wersja Tendre.
Połączenie delikatnej słodyczy, lekkości, świeżości elegancji, klasy i seksu w jednym flakonie, zmiksowane przez Chanel, nie mogło się nie udać.
Zapach na cieplejsze dni i naprawdę gorące noce. If you know what I mean…
Gdybym był kobietą, na mojej półce nie mogłoby zabraknąć tego wyjątkowej urody flakonu.
Chance Eau Tendre to subtelny wymiatacz, który tani nie jest, ale zdecydowanie wart jest wycięcia sobie nerki na sprzedaż. Cudny po prostu…

I to już wszystko na dziś. Przede mną jeszcze sporo innych zapachów do przetestowania i kiedy natrafię na takie jak powyższe „Viagry”, z pewnością podzielę się spostrzeżeniami.
A z tym wycinaniem nerki żartowałem. Lepiej trzymać je obie w pogotowiu, bo nie wiadomo, czy za rok lub pięć, nie pojawi się coś na tyle pięknego, że warto będzie sprzedać nie tylko nerki, ale i wątrobę. I co wtedy?






Życie płata figle, czyli dwa lata przerwy w blogowaniu

Te trywialnie nazwane przeze mnie figle, to tragedia rodzinna i problemy zdrowotne, które na szczęście oddaliłem. W międzyczasie napisałem k...

Najchętniej czytane