Mimo okazałej kolekcji zapachów, od czasu do czasu wpadam do jakiejś większej perfumerii w nadziei, że znajdę coś, co mnie zaskoczy na tyle, żebym uwierzył, że sztuka perfumeryjna nadal jest sztuką, a nie fabryką aromatów.
Przyznam, że coraz trudniej trafić na interesujące pozycje, mimo że nie należę do osób szczególnie wymagających, ze zdeformowanym, bądź zmanierowanym zmysłem powonienia i uważających, że jedynie niszowe perfumy warte są uwagi.
Co to, to nie...
Natomiast przewąchując niedawne premiery męskich zapachów, z bólem stwierdzam, że na półkach nowości króluje banalność, oraz nijakość.
W dodatku większość z nich jest do siebie niepokojąco podobna, jakby były stworzone metodą copy-paste...
Powoli narastało we mnie przeświadczenie, że większość perfum wartych mojej uwagi od dawna stoi na półkach mojej witryny i nie ma potrzeby drążyć tematu, bo brak innowacyjności i spadek jakości, to znak naszych czasów, w których największą część kosztów perfum pochłania marketing...
I tak bym sobie tkwił w tym przekonaniu, gdybym przypadkiem nie natrafił na zapachy, które wlały we mnie nadzieję, że jednak nie wszystko stracone.
Dziś przedstawię moich niedawno poznanych faworytów.
Od razu uprzedzam - niektóre z propozycji nie są proste i łatwe w odbiorze, przynajmniej na początku, ale zdecydowanie warte są uwagi.
Żeby nie przedłużać wstępu, przejdę do konkretów.
Zaczniemy do perfum, które po prostu nie mogą się nie podobać, czyli od
Yves Saint Laurent - Y Live
W Y Live wpakowano wszystko, co w mainstreamie najpiękniejsze i na topie. Dla
miłośników dziwolągów brzmi to obleśnie, ale mam to gdzieś.
Wg. Wikipedii perfumy to: "nazwa kosmetyków, których jedynym zadaniem jest nadawanie różnym obiektom (zwykle ciału człowieka) przyjemnego i długo utrzymującego się zapachu", a nie smrodu (uwaga autora posta), więc YSL Live doskonale wpisuje się w tę definicję.
Y Live jest przestrzenną, bardziej wyluzowaną krzyżówką zapachów Bleu de Chanel oraz Diora Sauvage, przyozdobioną kwiatem pomarańczy i seksownym imbirem, z jakiego słyną Laurentowskie zapachy w rodzaju L'Homme i La Nuit de L'Homme. Bergamotka i jałowiec dodają tej wodzie wigoru, świeżości i atrakcyjności.
Kiedy całość sygnował Yves Saint Laurent i w dodatku ma ona satysfakcjonującą trwałość oraz projekcję, nie trzeba być dyplomowanym prorokiem, żeby przewidzieć, że Y Live stanie się hitem.
Przed zakupem testowałem także wersję EDP, jednak na tle Y Live okazała się nudna i monotonna. Oczywiście jest także pięknym zapachem, ale brakowało mi w nim przestrzenności, świeżości oraz czegoś energetycznego, co znalazłem w wersji Live.
YSL Y Live zbiera komplementy w ilościach, w jakich ja ostatniej jesieni zbierałem prawdziwki, czyli sporych.
Pomijając aspekt atrakcyjności dla otoczenia, noszenie tego zapachu sprawia prawdziwą frajdę. Jest tu zarówno elegancja, jak i luz oraz spora dawka luksusu, jaki tkwi w rdzeniu tej wody.
Podsumowując, YSL Live jest piękny i nosi się go z prawdziwą przyjemnością, a jego nietuzinkowy flakon z pewnością będzie perełką na półce z perfumami...
Wg. Wikipedii perfumy to: "nazwa kosmetyków, których jedynym zadaniem jest nadawanie różnym obiektom (zwykle ciału człowieka) przyjemnego i długo utrzymującego się zapachu", a nie smrodu (uwaga autora posta), więc YSL Live doskonale wpisuje się w tę definicję.
Y Live jest przestrzenną, bardziej wyluzowaną krzyżówką zapachów Bleu de Chanel oraz Diora Sauvage, przyozdobioną kwiatem pomarańczy i seksownym imbirem, z jakiego słyną Laurentowskie zapachy w rodzaju L'Homme i La Nuit de L'Homme. Bergamotka i jałowiec dodają tej wodzie wigoru, świeżości i atrakcyjności.
Kiedy całość sygnował Yves Saint Laurent i w dodatku ma ona satysfakcjonującą trwałość oraz projekcję, nie trzeba być dyplomowanym prorokiem, żeby przewidzieć, że Y Live stanie się hitem.
Przed zakupem testowałem także wersję EDP, jednak na tle Y Live okazała się nudna i monotonna. Oczywiście jest także pięknym zapachem, ale brakowało mi w nim przestrzenności, świeżości oraz czegoś energetycznego, co znalazłem w wersji Live.
YSL Y Live zbiera komplementy w ilościach, w jakich ja ostatniej jesieni zbierałem prawdziwki, czyli sporych.
Pomijając aspekt atrakcyjności dla otoczenia, noszenie tego zapachu sprawia prawdziwą frajdę. Jest tu zarówno elegancja, jak i luz oraz spora dawka luksusu, jaki tkwi w rdzeniu tej wody.
Podsumowując, YSL Live jest piękny i nosi się go z prawdziwą przyjemnością, a jego nietuzinkowy flakon z pewnością będzie perełką na półce z perfumami...
Kolejnym, moim zdaniem cholernie udanym, jest kontrowersyjny, przez wielu uważany za dziwoląga będącym dla mnie genialnym i unisexowy. Mowa o...
Gucci Mémoire d’une Odeur
Nie jest to zapach, którego odlewki będą krążyły po przeróżnych grupach zapachowych, bo żaden z niego "panty dropper", bądź killer, a tylko takie rodzaje zapachów wywołują rumieniec pożądania. Statystyczny Janusz lub Grażyna raczej nie zwrócą na niego uwagi. Tym bardziej nie zrobi tego statystyczny Seba.
Mémoire d’une Odeur oprócz swojej trudnej do zapamiętania nazwy nie jest ani dziwny, ani dziwaczny. To zapach metafizyczny...
Unikatowa woń i wyżyny sztuki perfumeryjnej. Najbardziej "inteligentny" zapach z jakim miałem dotąd do czynienia.
Nie krzyczy, nie uwodzi, nie wywołuje wielkich emocji, ale ma w sobie to COŚ, co mnie cholernie pociąga i uzależnia. Niestety, tego "cósia" nie jestem w stanie zdefiniować. To mieszanka subtelnego piękna z dodatkiem nostalgii...
Mémoire d’une Odeur doskonale stapia się z moją skórą, dodaje jej szlachetności, a jego subtelny, bardzo wyrafinowany, początkowo lekko ziołowo-apteczny aromat powoduje, że po prostu muszę mieć go na sobie, choćby na skrawku ciała, by móc od czasu do czasu wwąchać się w to arcydzieło.
A to dlatego, że przy nim, większość perfum, które mam, zdają się zbyt oczywistymi i prostymi.
Mémoire d’une Odeur to moim zdaniem doskonały zapach dla indywidualistów i osób, które wolą jego piękno zatrzymać dla siebie, zamiast ziać nim na parę metrów.
Wiele osób podkreśla, że jest w nim szczypta retro.
Być może wrażenie to sprawia piękny flakon w stylu retro, bo w samym zapachu (na szczęście) nie znalazłem w nim takiej cechy.
Kończąc, chciałem jeszcze dodać, że Mémoire d’une Odeur ma jeszcze jeden ciekawy aspekt. Z biegiem czasu zyskuje na mojej skórze moc, zamiast ją tracić, a jego trwałość, która początkowo wydaje się średnia, po pewnym czasie okazuje się zaskakująco dobra, choć ciągle bliskoskórna.
Na blotterze natomiast, wydaje się nieskończona.
Następną w kolejce jest woda, która nie jest w żadnym wypadku przełomowa, ani rewolucyjna. Jest po prostu piękna, elegancka i dająca poczucie olfaktorycznej przyjemności. Jest nią
Montblanc Explorer
Głównym źródłem rynkowego sukcesu tych perfum jest
oczywiście fakt, że mocno kojarzy się z kultowym Aventusem. Niektórzy (i ja się
do nich zaliczam) uważają, że to mieszanka Aventusa z Diorem Sauvage.
Czając się na Explorera, miałem w d... owe podobieństwa, kierując się zupełnie innymi kryteriami.
Jakimi? Oczywiście kompozycją i jej powabem. A te cechy brzmią w Explorerze jak "Cztery pory roku" Vivaldiego pod batutą Herberta von Karajana.
Explorer rozsiewa świeżą i aromatyczną woń olśniewającymi akordami, których na próżno szukać wśród perfum, jakie ostatnio dane mi było testować i robi to naprawdę pięknie.
Zapach jest świeży, ale to świeżość cięższego kalibru, z silnie zaznaczonym, męskim pierwiastkiem (pewnie to zasługa modnego ambroksanu, choć nie bardzo go czuję w Explorerze).
Jest elegancki, ale nieprzesadnie. Balansuje na granicy rześkości i formalności, a przede wszystkim daje poczucie, że mamy sobie dobry zapach, który wprawdzie nie jest kontrowersyjny, lecz czuć jego przepiękną niebanalność, a także naturalność składników, co w obecnych czasach staje się rzadką cechą.
I to jest cholernie mocny punkt tych perfum.
Explorer ma jeszcze jedną cechę, którą warto przytoczyć - podoba się kobietom. Wcale mnie to nie dziwi, bo pachnie pociągająco i może powodować szybsze bicie serca...
Czając się na Explorera, miałem w d... owe podobieństwa, kierując się zupełnie innymi kryteriami.
Jakimi? Oczywiście kompozycją i jej powabem. A te cechy brzmią w Explorerze jak "Cztery pory roku" Vivaldiego pod batutą Herberta von Karajana.
Explorer rozsiewa świeżą i aromatyczną woń olśniewającymi akordami, których na próżno szukać wśród perfum, jakie ostatnio dane mi było testować i robi to naprawdę pięknie.
Zapach jest świeży, ale to świeżość cięższego kalibru, z silnie zaznaczonym, męskim pierwiastkiem (pewnie to zasługa modnego ambroksanu, choć nie bardzo go czuję w Explorerze).
Jest elegancki, ale nieprzesadnie. Balansuje na granicy rześkości i formalności, a przede wszystkim daje poczucie, że mamy sobie dobry zapach, który wprawdzie nie jest kontrowersyjny, lecz czuć jego przepiękną niebanalność, a także naturalność składników, co w obecnych czasach staje się rzadką cechą.
I to jest cholernie mocny punkt tych perfum.
Explorer ma jeszcze jedną cechę, którą warto przytoczyć - podoba się kobietom. Wcale mnie to nie dziwi, bo pachnie pociągająco i może powodować szybsze bicie serca...
Następnym zapachem na mojej liście miłych zaskoczeń była niespodzianka ze strony firmy Zara, do której perfum podchodziłem, jak pies do jeża, a która sprawiła mi wyjątkową frajdę zapachem, który wydaje się idealną propozycją na nadchodzące, pandemiczne lato...
Zara Vibrant Leather Summer
Zakup tych perfum okazał się zaskakująco dobrą inwestycją.
Tak, Vibrant Leather Summer
jest bardzo zbliżony do Dior Homme Cologne 2013.
Cholernie bardzo.
Owszem, porównując obie wody jednocześnie, czuć, że Dior zrobiony jest z jakościowo lepszych składników. Ma w sobie kremowość i delikatne kwiatowe niuanse, których brakuje w Zarze.
Zara jest za to ostrzejsza, bardziej drzewna, ale równie ciekawa. Jej trwałość na mojej skórze wydaje się większa niż Diora. Być może, dzięki temu, że Zara występuje w koncentracji wody perfumowanej.
Opowiada prostą historię o cytrusach, cedrze i imbirze, więc i moja recenzja też będzie prosta.
Vibrant Leather Summer to świetna woda na ciepłe dni. Rześka, energetyczna, męska i przy tym trwała. Stosunek jakości do ceny (zwłaszcza przy aktualnej promocji) uważam za kapitalny. Flakon swoją urodą dorównuje kompozycji tych perfum.
Nic, tylko łykać tę Zarę, jeśli oczywiście lubicie cytrusy na sterydach...
Cholernie bardzo.
Owszem, porównując obie wody jednocześnie, czuć, że Dior zrobiony jest z jakościowo lepszych składników. Ma w sobie kremowość i delikatne kwiatowe niuanse, których brakuje w Zarze.
Zara jest za to ostrzejsza, bardziej drzewna, ale równie ciekawa. Jej trwałość na mojej skórze wydaje się większa niż Diora. Być może, dzięki temu, że Zara występuje w koncentracji wody perfumowanej.
Opowiada prostą historię o cytrusach, cedrze i imbirze, więc i moja recenzja też będzie prosta.
Vibrant Leather Summer to świetna woda na ciepłe dni. Rześka, energetyczna, męska i przy tym trwała. Stosunek jakości do ceny (zwłaszcza przy aktualnej promocji) uważam za kapitalny. Flakon swoją urodą dorównuje kompozycji tych perfum.
Nic, tylko łykać tę Zarę, jeśli oczywiście lubicie cytrusy na sterydach...
Czas na zaskakującego świra wśród męskich perfum. Mowa o
Moschino Toy Boy
Przyznam, że trochę bałem się tych perfum. Nie dość, że
flakon koszmarny, to jeszcze w sieci pojawiały się informacje, jaki ten Misiek
kontrowersyjny. Że można go albo pokochać, albo znienawidzić. Dodatkowo dobiła
mnie reklama sugerująca, że jest to zapach dla gejów…
To dlatego do Toy Boy podchodziłem jak pies do jeża.
Kiedy jego cena spadła stwierdziłem, że ryzyko wtopy jest niewielkie, bo zapach zebrał sporo entuzjastycznych recenzji, więc pozbyć się go będzie łatwo.
Najbardziej obawiałem się sławetnej róży, na której oparta jest konstrukcja tej wody.
Róża jakoś mi nie przeszkadza, pod warunkiem że nie jest w typie tej w Cartier Declaration Soir.
I na szczęście nie jest, a wkrótce okazało się, że strach ma wielkie oczy...
Po oderwaniu głowy miska i spryskaniu ręki Toy Boyem zaciągnąłem się nim i... I kurna boskie to jest...
Wow... Gdzie tu kontrowersja? Jaki to dziwoląg? Toż to istne cudo!
Zachęcony pięknym bukietem zaaplikowałem Miśkowe soki na szyję i klatę.
Potem pozwoliłem mu się na mnie rozwijać...
A on się rozwijał i rozwijał, budując Miśkową aurę wokół moich nozdrzy.
Nie poczułem w tym zapachu niczego kontrowersyjnego. Poczułem za to jego UNIKATOWOŚĆ. Tak, to jest właściwe słowo, bo nie znam zapachu, który byłby zbliżony do Toy Boya. Gdyby pod groźbą wyrwania paznokci lub zaserwowania mi talerza krewetek kazano wskazać zapach najbliższy Miśkowi, wtedy z rozpaczy wskazałbym Kenzo Power, ale byłoby to na granicy kłamstwa.
Toy Boy jest wyjątkowy i z pewnością nie dla panów lubujących się w samczych zapachach, którzy stale muszą sobie udowadniać, że nie mają waginy.
Moschino przez cały czas trwania na skórze (a trwałość ma gigantyczną, podobnie jak projekcję), manifestuje swój kwiatowy charakter. Nie są to jakieś kwiatki-sratki, ale kwiaty z dodatkiem testosteronu.
Lekko przytłumione przyprawami, wzbogacone drewnem, balsamicznym dymem, ale kwiatowy rdzeń ciągle w nich wybrzmiewa. Głównie róża, która pachnie konfiturowo, jak ta w nadzieniu pączków.
Noszenie Toy Boya daje niesamowitą przyjemność. Rozbrajająco otula subtelną puchatością, będąc jednocześnie nadspodziewanie eleganckim i wielowymiarowym zapachem.
Czuć, że twórca perfum przyłożył się do ich kompozycji. Toy Boy nie jest liniowy. On cały czas żyje i zaskakuje. To jedna z największych jego zalet. Pięknie się rozwija, a im dalej w las, tym w nim piękniej. Do samego końca mogę się nim zachwycać, bo nawet przed zgaśnięciem maluje piękne obrazy.
Inną zaletą tych perfum jest to, że wzbudzają zainteresowanie i to nie dziwacznością, ale wyjątkowością i niebanalnością graniczącą z niszowością, a to niebagatelne zalety w obecnych czasach.
Na koniec dodam, że nie widzę najmniejszych przeszkód, żeby zapach mógł być używany przez kobiety.
Niekoniecznie przez te, które gustują w delikatnych niuansach kwiatowych w typie "pląsająca nimfa w kwietnym wianku, w otoczeniu motyli", natomiast te, które lubią od czasu do czasu posłuchać ostrej muzy i którym skórzana kurtka, czy glany nie są obce, powinny być w siódmym niebie.
Jak dla mnie, bomba i inspirujące odkrycie. Wow...
Kiedy jego cena spadła stwierdziłem, że ryzyko wtopy jest niewielkie, bo zapach zebrał sporo entuzjastycznych recenzji, więc pozbyć się go będzie łatwo.
Najbardziej obawiałem się sławetnej róży, na której oparta jest konstrukcja tej wody.
Róża jakoś mi nie przeszkadza, pod warunkiem że nie jest w typie tej w Cartier Declaration Soir.
I na szczęście nie jest, a wkrótce okazało się, że strach ma wielkie oczy...
Po oderwaniu głowy miska i spryskaniu ręki Toy Boyem zaciągnąłem się nim i... I kurna boskie to jest...
Wow... Gdzie tu kontrowersja? Jaki to dziwoląg? Toż to istne cudo!
Zachęcony pięknym bukietem zaaplikowałem Miśkowe soki na szyję i klatę.
Potem pozwoliłem mu się na mnie rozwijać...
A on się rozwijał i rozwijał, budując Miśkową aurę wokół moich nozdrzy.
Nie poczułem w tym zapachu niczego kontrowersyjnego. Poczułem za to jego UNIKATOWOŚĆ. Tak, to jest właściwe słowo, bo nie znam zapachu, który byłby zbliżony do Toy Boya. Gdyby pod groźbą wyrwania paznokci lub zaserwowania mi talerza krewetek kazano wskazać zapach najbliższy Miśkowi, wtedy z rozpaczy wskazałbym Kenzo Power, ale byłoby to na granicy kłamstwa.
Toy Boy jest wyjątkowy i z pewnością nie dla panów lubujących się w samczych zapachach, którzy stale muszą sobie udowadniać, że nie mają waginy.
Moschino przez cały czas trwania na skórze (a trwałość ma gigantyczną, podobnie jak projekcję), manifestuje swój kwiatowy charakter. Nie są to jakieś kwiatki-sratki, ale kwiaty z dodatkiem testosteronu.
Lekko przytłumione przyprawami, wzbogacone drewnem, balsamicznym dymem, ale kwiatowy rdzeń ciągle w nich wybrzmiewa. Głównie róża, która pachnie konfiturowo, jak ta w nadzieniu pączków.
Noszenie Toy Boya daje niesamowitą przyjemność. Rozbrajająco otula subtelną puchatością, będąc jednocześnie nadspodziewanie eleganckim i wielowymiarowym zapachem.
Czuć, że twórca perfum przyłożył się do ich kompozycji. Toy Boy nie jest liniowy. On cały czas żyje i zaskakuje. To jedna z największych jego zalet. Pięknie się rozwija, a im dalej w las, tym w nim piękniej. Do samego końca mogę się nim zachwycać, bo nawet przed zgaśnięciem maluje piękne obrazy.
Inną zaletą tych perfum jest to, że wzbudzają zainteresowanie i to nie dziwacznością, ale wyjątkowością i niebanalnością graniczącą z niszowością, a to niebagatelne zalety w obecnych czasach.
Na koniec dodam, że nie widzę najmniejszych przeszkód, żeby zapach mógł być używany przez kobiety.
Niekoniecznie przez te, które gustują w delikatnych niuansach kwiatowych w typie "pląsająca nimfa w kwietnym wianku, w otoczeniu motyli", natomiast te, które lubią od czasu do czasu posłuchać ostrej muzy i którym skórzana kurtka, czy glany nie są obce, powinny być w siódmym niebie.
Jak dla mnie, bomba i inspirujące odkrycie. Wow...
To tyle, jeśli chodzi o moje odkrycia roku 2019/2020. Niby niewiele, ale wystarczająco, żeby móc zobaczyć światło w tunelu i promień nadziei i uwierzyć, że w świecie premier męskich zapachów wcale nie jest tak źle, jak początkowo sądziłem...
Powyższe pozycje polecam przetestować, bo uważam, że warte są specjalnej atencji.
Inaczej do końca życia będziemy jojczyć i w kółko powtarzać banały o tym, jak to kiedyś robiono dobre perfumy.
Nieprawda... Teraz też takie robią. Z pewnością są bardziej syntetyczne, niż te sprzed lat, ale to wymóg przepisów wymusił stosowanie syntetycznych zamienników w ich składzie.
Lecz istnieje świat równoległy, gdzie oprócz hitów sprzed paru dekad egzystują równie ciekawe perfumy, tylko trzeba się otworzyć i je wywęszyć...
Jak dużo ambroksanu siedzi w Explorerze? Myślę o nim jako o drugim zapachu na lato, ale nuty ambroksanu nie potrafię znieść. Miałem Sauvage, miałem Versace Dylan Blue i oba szybko sprzedałem byleby się tylko ich pozbyć.
OdpowiedzUsuńJa go w Explorerze w zasadzie nie wyczuwam.
UsuńPrzetestowałem - rzeczywiście nie ma ambroksanu, ale w perfumerii powąchałem jeszcze Starwalkera oraz Spirit, oba tej samej marki, i to one zasilą zestaw moich zapachów na cieplejsze dni. Explorer poczeka do jesieni.
OdpowiedzUsuńO Starwalkerze będzie wkrótce, bo to jedno z moich niedawnych zauroczeń...
UsuńSprawdziłem Y Live w sklepie, są świetne. Muszę się kierować opiniami na forach, kiedy fani oldskulu płaczą, że coś jest gniotem/upadkiem itd. to znaczy, że jest świetny nowoczesny zapach. Tak trafiłem z Stronger With You Armaniego, Gucci Guilty, Invictusem a teraz z linią Y.
OdpowiedzUsuńOpinie na forach traktuję podobnie. Trzeba je czytać, a potem postępować odwrotnie, niż radzą znawcy :)
Usuń