Polak Albańczyk dwa bratanki...

Czyli, jak kupowałem auto używane…




Tak się złożyło, że chcąc prowadzić działalność na rynku fotograficznym w rozległej bądź co bądź stolicy, zmuszony byłem zakupić samochód. 
Skromny budżet, jakim dysponowałem, spowodował, że marzenia o czarnym Porsche 911 odłożyłem do pudełka z napisem „marzenia senne” i skupiłem się na skromniejszych, adekwatnych do możliwości kryteriach. Co oznaczało, że będzie to coś starego, małego, skromnie wyposażonego i za parę tysięcy zeta. 

http://inspiringpretty.com/
Mając świadomość, że w przyrodzie nader rzadko zdarzają się rzeczy tanie i dobre, zająłem się wyszukiwaniem czegoś „w miarę dobrego” i nadal taniego.
Specyfiką polskiego rynku samochodów używanych jest jej „albańskość” albo „rumuńskość”.
Mówiąc prościej, przeciętny Polak chciałby młodziutkiego, wyczesanego, bezwypadkowego Lexusa z minimalnym przebiegiem, skórą, nawigacją i lśniącym lakierem  za piętnaście tysięcy złotych.

Tak się niestety składa, że samochody właściwie eksploatowane, serwisowane w fachowym serwisie, a nie w stodole permanentnie skacowanego szwagra, niekradzione i z rzeczywistym przebiegiem zmieniają właściciela głównie w kręgu rodziny sprzedającego.
Pozostałe po „drobnej” korekcie przebiegu, oraz „drobnych” korektach nadwozia i wnętrza, trafiają na giełdy, allegro, oraz firm typu Seba-International Car-import itp.

www.tvn24.pl
Zanim przystąpiłem do studiowania ofert sprzedaży, zapoznałem się z paroma fenomenami, jakie rządzą polskim rynkiem samochodowym.
Dowiedziałem się tam, że znakomita większość sprowadzanych z zagranicy samochodów to tak zwane „igły”.
„Igła” oznacza, że samochód pod względem technicznym i wizualnym jest w zasadzie nowy i możemy go mieć za połowę ceny. Poprzednim właścicielem pojazdu zazwyczaj była niepełnosprawna starsza pani, emerytka lub rencista (przeważnie lekarz, bo czysty i bogaty), który ze względu na swoją niepełnosprawność i zaawansowany wiek, przejeżdżał nim rocznie nie więcej niż trzysta kilometrów. Głównie do kościoła, i do autoryzowanego (oczywiście) serwisu, regularnie wymieniając wszelkie płyny ustrojowe samochodu.


Generalnie, zdecydowana większość oferowanych samochodów ma nieprzyzwoicie niskie przebiegi, a zawdzięczamy to naszym rodzimym importerom, którzy dzięki wrodzonemu życiowemu sprytowi i zaradności, starannie i skutecznie penetrują środowiska emerytowanych, bądź kalekich lekarzy, prawników z Niemiec, Belgii, Holandii i Szwajcarii.
Wielu ze sprzedających zapewne bardzo żałuje, że tak tanio sprzedało Polakom prawie nowe auta za psie pieniądze, dlatego po przekazaniu kluczyków i dokumentów zapłakało. Wielu krajowych nabywców „igieł” też, kiedy udało im się dotrzeć do fotografii ich nowo zakupionych fur, zanim Magik-Zdzich dokonał ich cudownych transformacji…


Z ciekawości zapytałem paru importerów, dlaczego większość „igieł” przyjeżdża do kraju na lawetach, odpowiedziano mi, że to tylko ze względu na dbałość o opony, które przy tak długiej podróży mogłyby się pobrudzić…


Przyznam, że mimo nabytej wiedzy, przed zakupem postanowiłem zasięgnąć opinii wśród ludzi, którym w żyłach płynie benzyna zamiast krwi.
W tym celu zarejestrowałem się na jednym z wiodących motoryzacyjnych for i po przywitaniu, założyłem temat „Miejskie autko do 5000 złotych – co polecacie?”
Widocznie moje potrzeby były zbyt skromne albo wręcz nieprzyzwoite, bo przez parę dni nikt nie zainteresował się moim zapytaniem. Podbiłem temat, żeby na dobre nie utonął pomiędzy znacznie bardziej atrakcyjnymi i żywo eksploatowanymi postami typu - „Jak wycisnąć 300 koni z fiata pandy”, czy „Gdzie zagazować Ferrari w Sosnowcu”.


W końcu doczekałem się i ja. Mimo że wyraźnie zaakcentowałem, że dysponuję kwotą 5000 zeta, mój doradca zaproponował mi, że lepiej pożyczyć jeszcze 10 tysięcy, a najlepiej piętnaście, bo wtedy można pokusić się o znacznie lepszą furę, w dodatku większą i do tego wypasioną. Kiedy wspomniałem, że zależy mi na małym, ekonomicznym samochodziku miejskim, bo głównie po mieście się przemieszczam, aucie, które wytrzyma jakieś dwa lata, zanim się nie rozsypie, potraktował mnie jak debila, twierdząc, że tylko ktoś nienormalny wybiera małe auto, kiedy może mieć duże.




Wtedy zrozumiałem, skąd w Warszawie tak dużo ogromnych, terenowych aut. Po prostu Polak, kiedy musi wydać nierzadko ciężko zarobioną krwawicę, woli mieć za te pieniądze dużo blachy. Musi czuć wagę swoich pieniędzy. Nawet jeśli jest bezdzietnym singlem mającym do pracy pięćset metrów.


W międzyczasie do forumowej dyskusji dołączył się jakiś germanofil, który stwierdzeniem – bierz tylko auto niemieckie – rozpętał burzę, i skierował dyskusję na zupełnie inne tory. 
Mój post piął się w górę, regularnie podgrzewany przez przeciwników niemieckiej motoryzacji i promujących japońską, szwedzką itp., a jakakolwiek próba otrzymania jakiekolwiek porady spotykała się z ignorancją.
Pod koniec burzliwej dyskusji wyszło na to, że po pierwsze:
  • Za pięć patyków to porządny sobie rower mogę kupić.
  • Jeden z forumowiczów może mi niedrogo sprzedać zajebiste, trzydziestoletnie Volvo z gazem.
  • Niemieckie auta są przereklamowane.
  • Japońskie są jednorazowe, i jak coś się spierdzieli, to nadają się na złom.
  • Francuzów i Włochów nikt normalny nie kupuje, bo już w fabryce są popsute.

Odszedłem z forum i nawet tam nie zaglądam. Samochód kupiłem (o dziwo taniej niż zamierzałem), kierując się sercem i wiarą, że Jezus mnie kocha i nie da mnie skrzywdzić.
Miłość Jezusa okazała się dość krucha i niestabilna, bo od początku eksploatacji mojego autka wymieniałem w nim wszystko za wyjątkiem dachu, lusterek, wskazówki obrotomierza i wydechu.  Dziwne, bo sprzedawca sprawiał wrażenie człowieka sympatycznego i uczciwego i nawet poczęstował mnie kawą. To była bardzo droga kawa, choć smakowała bardzo przeciętnie...
No trudno...
Autko nie jest cudem techniki. Nie jest niemieckie ani japońskie, nie ma klimatyzacji ani turbosprężarki,  za to ma jedną zaletę –  przesympatyczną mordkę…




8 komentarzy:

  1. podstawowe dwa błędy zrobiłeś, po pierwsze na forum onetu nie zadaje się pytań motoryzacyjnych po drugie, źle sformułowałeś pytanie. Powinno ono brzmieć tak" samochody za 5 tyś które są polecane, a których unikać"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie jestem pewny, czy to było forum onetu.
      Ale uwagę zapamiętam przy okazji kolejnego zakupu... :)

      Usuń
  2. CUDO :D Popłakałam się ze śmiechu :D Uwielbiam Twoje poczucie humoru :) Cała notka przypomina mi moje zmagania z zakupem wymarzonego samochodu. Nawet kredyt wzięłam, żeby zakupić coś, co nie będzie dużo palić i w co zmieści się baba ponad 180 cm. Moje przygody z autami były długie, drogie a co za tym idzie BOLESNE. W końcu podejście numer 3 okazało się trafione- Kia Picanto, które pokochałam całym sercem. Jednak moja miłość nie uratowała auta przed kasacją, kiedy wjechała w niego terenówka z prędkością 70 km/h. .. Nie poddałam się i kolejne zakupiłam takie samo :) Póki co jestem królową szos w Kia Picanto ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem pozdrawiam niestrudzoną Królową Szos... :)

      Usuń
  3. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Życie płata figle, czyli dwa lata przerwy w blogowaniu

Te trywialnie nazwane przeze mnie figle, to tragedia rodzinna i problemy zdrowotne, które na szczęście oddaliłem. W międzyczasie napisałem k...

Najchętniej czytane