czyli - hulaj dusza, piekła nie ma...
Po widoku przepięknie udekorowanych ulicach i wystawach sklepów można by
wyciągnąć wniosek, że gdyby Chrystus nie chciał się urodzić, właściciele dużych
sklepów z pewnością daliby komuś w łapę, żeby się jednak urodził. Bo nic tak
nie napędza handlu, jak kolejne urodziny Jezusa. Stuprocentowa skuteczność, i
do tego nie trzeba płacić Chrystusowi tantiem. Ludzie którzy nie dali sobie
wmówić tezy o wyższości zakupów online i omamieni magią świąt
bożenarodzeniowych, za najlepszą rozrywkę wybrali tradycyjne bieganie po
sklepach.
Zmiękczeni stosowną muzyczką okraszoną dźwiękami
dzwoneczków, oślepiani
feerią kolorowych, psychodelicznie mrugających światełek, bez szemrania
wyciągają karty debetowe, kredytowe i ordynarną gotówkę, kupując, co popadnie.
Dopiero po Sylwestrze, kiedy nasze konto w banku jest wyczyszczone jak buty
pruskiego generała, przychodzą refleksje typu – kochanie! – A po co kupiliśmy puzon
i wiktoriańską budę dla psa, skoro oboje cierpimy na astmę, a ze zwierząt mamy
jedynie wypchaną głowę jelenia?
Niestety, stan bożenarodzeniowego omamienia ma to do siebie, że pojawia się
cyklicznie i zawsze. Tylko kurzące się na strychu kolejne harfy, urządzenia do
masażu stóp, bioder, półdupków, obrabiarki sterowane numerycznie itp. artykuły,
świadczą o naszym uzależnieniu od szastania forsą.
W dobie coraz powszechniejszych zakupów online nawet pięćdziesięciostopniowe mrozy, erupcje
okolicznych wulkanów, czy wreszcie połamane obie nogi w dwustu miejscach nie są
w stanie powstrzymać naszej manii zakupów. Niektórzy tłumaczą to chęcią
pobudzenia gospodarki, inni tym, że życie ma się tylko jedno, ale w sumie to
tylko próba oczyszczania sumienia.
Oprócz przedmiotów trwałego użytku niemałą część naszych oszczędności
przerzucamy na artykuły spożywcze. Hasło „Promocja świąteczna” działa na ludzi
tak samo, jak brudne damskie majtki na Japończyków.
Supermarketowi giganci prześcigają się w tego typu promocjach, więc nie
dziwota, że po świętach mamy kilka kilogramów masła, kilkanaście kilogramów
serów, czy ciężarówkę przeróżnych ciast i wędlin. Do tego silny jadłowstręt
spowodowany kilkudniowym obżeraniem się ku chwale Chrystusa, oraz uporczywe wiatry
jako bonus...
Pół biedy, jeśli mamy psa, a jeszcze lepiej psy, które wspomogą nas w utylizacji pożywienia.
To nic, że po świętach nasi milusińscy będą mieli wątroby wielkości melona, przekrwione oczy i stolce, jakich nie powstydziłby się niedźwiedź, ale przynajmniej oczyścimy nasze sumienie w kwestii marnowania żywności czy głodu w Afryce.
Ogólnie rzecz biorąc, tycie dotyka przeważnie wszystkich domowników, jednak świąteczna ekstaza i wciąganie jej atmosfery wraz z sernikiem na przemian z bigosem, skutecznie tłumi poczucie winy z powodu obżarstwa. Dopiero dzień po świętach, kiedy spodnie od dresu zamieniamy na spodnie do garnituru, a które dziwnym zbiegiem okoliczności nie chcą się dopiąć, dociera do nas świadomość, że naszą dupę, a wraz z nią inne partie ciała, dotknął świąteczny obrzęk, i jeśli nie powstrzymamy obżarstwa, następny garnitur będziemy zamawiali u tapicera...
Ale nie ma powodów do stresu. Niedługo świętujemy Nowy Rok, i czas na noworoczne obietnice. Jak co roku, popatrzymy w niebo, i przy rozbłyskach sztucznych ogni i strzelających korkach szampana obiecamy sobie rzucenie papierosów i kilka kilogramów tłuszczu. Będzie git...
Pisząc ten tekst, nie mam zamiaru nikogo ostrzegać, karcić czy nawracać.
Bo tak naprawdę piszę o sobie. Co roku wpadam w świąteczny trans, i co roku obiecuję sobie, że tym razem będę mądrzejszy. I jak zwykle dupa.
Ale czy warto się chlastać?
W końcu, jeśli odrzucić religię, to przecież żyje się raz. A skoro tylko raz, to dlaczego nie na maksa? No bo co z tym zrobisz?
hahaha padłem, RoQ, jesteś jak plaster na me styrane, obtłuszczone, cyniczne serce :)
OdpowiedzUsuńCieszę się. Jeszcze parę takich plastrów i pójdę do nieba :)
OdpowiedzUsuńw niebie akurat masz perm bana :) tzn. obaj mamy :)
OdpowiedzUsuńCóż... W takim razie będę robił wszystko, żeby nie umrzeć... :)
OdpowiedzUsuń