Czyli...
I znowu mam wkurwa. Rozumiem, że nagły skok franka mógł zburzyć krew polskich kredytobiorców. Każdy na ich miejscu przeżywałby teraz stres. Ja też. Wiadomo, że lepiej płacić za kredyt mniej, niż więcej, lub chociaż tyle, ile w dniu podpisania umowy kredytowej.
Po ostatniej zwyżce kursu franka podniosło się ogólnonarodowe larum. Media z
udawanym zatroskaniem "solidaryzując" się ze społeczeństwem, serwują wywiady z osobami dotkniętymi drastyczną podwyżką
kredytów, w międzyczasie zapraszają do studia polityków i ekonomistów zadając
im pytania typu – jak to się stało, że tylu ludzi (około 700 tysięcy) poczuło
się oszukanymi przez banki, i jak im pomóc.
Pomysłów jest tyle, ilu rozmówców. Czujny, i jak zwykle gotowy do wirtualnej obrony
uciśnionych przez rząd Jarek Kaczyński, od razu wyskoczył z pomysłem, żeby
"frankowicze" spłacali kredyt po starym kursie. To oznaczałoby, że wspaniałomyślny
gest Jarka polegającym na ogólnonarodowej składce w różnicy kursów zapłaciliby między
innymi ci, którzy wzięli kredyty w złotówkach. Poza tym i pan, i pani, i ty
mała dziewczynko też…
W sumie czuję się troszkę zawiedziony, bo znając Jarka, mógł wyskoczyć z
pomysłem anulowania wszystkich, nieszczęsnych kredytów w szwajcarskiej walucie,
zyskując tym samym poparcie siedmiuset tysięcznej armii wdzięcznych mu za ten
gest „wyzwoleńców”.
Ja tymczasem znowu okażę się „cyniczną, zimną suką”
Owszem, żal mi ludzi, którym z powodów, na jakie wpływu nie mieli, kurczą się i tak chude portfele. Wielu z nich polegnie. Z braku możliwości spłaty „frankowych” kredytów będą zmuszeni oddawać bankom swoje mieszkania czy inne dobra.
Ja tymczasem znowu okażę się „cyniczną, zimną suką”
Owszem, żal mi ludzi, którym z powodów, na jakie wpływu nie mieli, kurczą się i tak chude portfele. Wielu z nich polegnie. Z braku możliwości spłaty „frankowych” kredytów będą zmuszeni oddawać bankom swoje mieszkania czy inne dobra.
Ale czy w momencie, kiedy podpisywali kredyty, nikt im nie powiedział, że kurs franka,
jak każdej normalnej waluty będzie się wahał? Z tego co pamiętam, radziecki
rubel był odporny na wahania, bo ceny na produktach
wytłaczano/wypalano/drukowano i wytapiano na każdym towarze. Do dziś pamiętam
moją zabawkę z ZSRR. Był to model czołgu T-34 z dumnie wytłoczoną ceną 8 rubli
na blaszanej klapie silnika.
Oczywiste jest, że w dniu podpisywania umowy kredytowej we frankach, bankowi
doradcy dwoili się i troili, żeby było "sweet", i żeby wmówić potencjalnym kredytobiorcom, że wahania będą minimalne, bo frank to wyjątkowo stabilna waluta.
Nie uwierzę
jednak w to, że nie uprzedzono nikogo o ryzyku bardziej dramatycznych wahań.
Być może informację o takiej ewentualności podawano w „pluszowo-jedwabnej”
otoczce, serwując jednocześnie kawę, ale kredytobiorcy nie są fokami z cyrku,
ani kretynami dotkniętymi analfabetyzmem. Swój rozum mają, i czytać umowy potrafią.
Wiadomo, że jeśli ktoś sprzedaje pralkę, zawsze będzie nam wciskał, że to
najlepsza pralka na świecie. Dopiero kiedy pralka padnie po paru miesiącach,
dochodzi do nas, jak bardzo daliśmy się nabrać na pierdzenie sprzedawcy.
Od paru dni wysoki kurs franka stał się problemem społeczno-politycznym. Premier Kopacz ledwo zeszła z ringu, znokautowana przez upierdliwych górników, dziś powołuje specjalne komisje mające badać uczciwość bankierów.
Śledząc jej chaotyczne zabiegi, ze zdumieniem przecieram oczy.
Czyżby kredyty we frankach były przydzielane tym ludziom na siłę? Czy owe kredyty były obowiązkowe?
Od paru dni wysoki kurs franka stał się problemem społeczno-politycznym. Premier Kopacz ledwo zeszła z ringu, znokautowana przez upierdliwych górników, dziś powołuje specjalne komisje mające badać uczciwość bankierów.
Śledząc jej chaotyczne zabiegi, ze zdumieniem przecieram oczy.
Czyżby kredyty we frankach były przydzielane tym ludziom na siłę? Czy owe kredyty były obowiązkowe?
Wiadomo, że brano je, żeby „oszukać przeznaczenie”, czyli płacić za nie mniej,
niż gdyby brano je w złotówkach. Mimo lamentu „frankowiczów” nie mają oni powodów do narzekań. Według informacji w prasie: „Porównując dwa kredyty zaciągnięte na początku lipca 2007 roku na kwotę
300 tys. złotych widać, że do kwietnia 2013 roku to zadłużeni w złotym co
miesiąc płacili więcej. W sumie przez ponad siedem lat zadłużeni w
szwajcarskiej walucie wydali na obsługę kredytu prawie 143 tysiące złotych.
Spłacający kredyt w krajowej walucie - wydali o 12 tysięcy złotych więcej, niż
tzw. "frankowicze".
Więc pytam się: skoro podpisywanie umów kredytowych nie było
przymusowe, a wysoki kurs szwajcarskiej waluty nie
nastąpił wskutek działań polskiego rządu, to dlaczego pani premier, zamiast
zajmować się istotnymi problemami całego społeczeństwa (wysokie bezrobocie, kulejąca
służba zdrowia, biurokracja itp.), absorbuje swój potencjał na bezsensownym biciu
piany? Czyżby znowu chodziło o nadchodzące wybory?
Szkoda, bo do momentu, zanim Ewa Kopacz nie skompromitowała się w starciu z
górnikami, i widząc ją zdyszaną i zabieganą w walce o ulżenie kredytobiorcom
(ale tylko tym „szwajcarskim”), jej
wartość jako premiera spadła do poziomu piwnicznej posadzki. Tylko czekać,
kiedy na ulice zaczną wychodzić niezadowoleni gracze giełdowi lub miłośnicy gry
w Lotto, którzy od kilku lat bezskutecznie próbują trafić szóstkę…
A tak na koniec, żeby rozluźnić nieco atmosferę, spróbujcie wyobrazić sobie sytuację, która teoretycznie jest możliwa. Budzimy się rano, i okazuje się, że frank
szwajcarski kosztuje od dziś złotówkę. Słyszycie ten szyderczy śmiech „frankowiczów”? Bo ja tak...
Rozumiem ideę, ale jednak dwa podstawowe błędy muszę wytknąć.
OdpowiedzUsuń1. Cytuję: "Mimo lamentu „frankowiczów” per saldo, nie mają powodów do narzekań...". Może i frankowicze wydali dotychczas na spłatę mniej niż złotówkowicze, jednak wysokość zadłużenia nie zmniejszyła im się, a wzrosła i to bardzo mocno. Więc raczej mają powody do narzekań.
2. Cytuję: "brano je, żeby „oszukać przeznaczenie”, czyli płacić za nie mniej, niż gdyby brano je w złotówkach". Niekoniecznie. Dla wielu frankowiczów kredyt "we frankach" był jedynym kredytem, który mogli wziąć. I rzeczywiście, nikt nie zmuszał do wzięcia kredytu w ogóle, bo można było nie brać i wynajmować mieszkanie. Jednak sugestia, że ludzie brali kredyty we frankach wyłącznie dlatego, że wówczas wydawały się tańsze, jest daleka od prawdy.
Na koniec dodam, że moim zdaniem problemy kilkuset tysięcy ludzi, choćby nawet sami je sobie sprokurowali, to jednak jest problem rządu. Nie będę przywoływał górników, bo to cios poniżej pasa. Ale wystarczy popatrzeć na medycynę - czy palacze powinni zostać wykluczeni z opieki medycznej, na którą składamy się wszyscy? Ba! Czy powinni zostać z niej wykluczeni ci, którzy jedzą cukier? Czy rząd - wzorem niegdysiejszegoi premiera - powinien olać ofiary katastrof naturalnych, bo mogli się ubezpieczyć? Czy rząd powinien w ogóle wydawać publiczne pieniądze na pomoc społeczną i świadczenia emerytalne albo zasiłki dla bezrobotnych?
Witam
UsuńWściekłość i zawziętość zablokowała mi czujnik obiektywizmu, stąd wiele faktów mi umknęło lub zinterpretowałem je po swojemu, i temat potraktowałem dość powierzchownie, pomijając ciężkostrawne meandry ekonomii, skupiłem się nad bezsensem "problemu franka".
W moich przemyśleniach opierałem się na doświadczeniach bliskich i znajomych, którzy akurat mieli możliwość wyboru waluty kredytu, i jak wielu poszkodowanych wysokim kursem franka, dołączyli do grupy, która postawiła na złego konia.
Niestety, nie mogę się zgodzić ze stawianiem na równi "szwajcarskich" kredytobiorców z palaczami czy lubiącymi słodycze.
Wśród nich z pewnością też jest wielu kredytobiorców, ale nie zwalnia ich to od płacenia składek ubezpieczeniowych, które (w domyśle) mają pokrywać koszty ewentualnego leczenia.
A jeśli chodzi o ofiary klęsk żywiołowych, to jak najbardziej jestem za tym, żeby nieubezpieczonym ich ofiarom pomagały grupy wsparcia i organizacje charytatywne oraz społeczeństwo za pomocą wolnych datków. Sam kiedyś mieszkałem na wsi i na ROCZNE ubezpieczenie "posiadłości z przyległościami" wydawałem mniej, niż MIESIĘCZNIE na paliwo do samochodu.
Wypłacanie odszkodowań nieubezpieczonym, stawia w śmiesznym świetle ideę ubezpieczeń, a płacących ubezpieczenia, śmiało można nazwać frajerami...
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam...
A jak to się ma do kredytu Rodzina na Swoim czy Mieszkanie dla Młodych? Do nich wszyscy od początku dokładamy i jest ok?
UsuńPrawdpodobnie niezbyt precyzyjnie się wyraziłem. Chodziło mi głównie o to, że nagłe zubożenie dużej grupy ma wpływ na gospodarkę. Taki uproszczony model: Frankowicze przestają spłacać kredyty, bank zabiera im mieszkania i gorączkowo sprzedaje. Cena mieszkań spada. Człowiek, który wziął kredyt w złotówkach chce sprzedać mieszkanie i spłacić kredyt, ale już nie może, bo wartość mieszkania dramatycznie spadła. Bank podnosi mu ubezpiecznie, bo wartość kredytu przekracza wartość zabezpieczenia... Inni frankowicze, ci zasobniejsi, muszą większą część wypłat przeznaczać na spłatę kredytu, kupują więc mniej w lokalnym sklepie, zwłaszcza w tych sklepach na osiedlach frankowiczów. Właściciele wpadają w kłopoty i muszą redukować zatrudnienie. Zwalniają jedną z pracownic. Ona miała kredyt w złotówkach, więc chce sp[rzedać mieszkanie, żeby się przenieść do innego miasta, ale nie może, bo za sprzedane mieszakenie nie spłaci kredytu (bo ceny spadły w związku ze wzrostem podaży)... O takie zależności mi głównie chodziło. O to, że frankowicze nie żyją w próżni i że ich pieniądze w dużym stopniu napędzają gospodarkę. Wycofanie ich z rynku odbije się na wszystkich, więc może warto część ciężaru przerzucić na banki, które - jak widać po ich ruchach - dawno już zrezygnowały ze starańo opinię instytucji zaufania publicznego.
OdpowiedzUsuńA co do ubezpieczeń - zgadzam się co do zasady, jednak jak sobie przypomnę niektórych naprawdę prostych starszych mieszkańców wsi, to mimo wszystko mam wrażenie, że dla nich ubezpieczenie nie jest tak proste jak dla w miarę obeznanych w rynkowych realiach tymczasowych rolników.
Również pozdrawiam
pit
Skoro zdecydowaliśmy się odejść od socjalizmu, każdy z nas jest niejako zdany na siebie. Tak jak nikt nie zagwarantuje nam dożywotniej posady w biurze, tak samo państwo nie ma obowiązku płacić za prywatne decyzje jakie podejmujemy.
UsuńGdyby znaczna część społeczeństwa nagle by zubożała w wyniku decyzji rządowych, na przykład w wyniku przejścia ze złotówki na euro itp., to owszem. Zepsuli, coś źle obliczyli, niech naprawiają. Proszę wziąć pod uwagę, że jeśli z publicznych pieniędzy zaczniemy wspomagać ludzi, których wyobraźnia nie wzięła pod uwagę możliwości zwyżki kursu waluty i zwyczajnie źle zainwestowali, zaczną się zgłaszać ludzie, którzy kupując samochód, czy zegarek na allegro, też poczują się oszukani, i wzorem frankowiczów, także będą domagali się interwencji państwa.
Polski rząd ma sporo za uszami, ale czynienie go odpowiedzialnego za kursy obcych walut byłoby przesadą.
I nie przesadzajmy, że 700 tysięcy kredytobiorców zawali polską gospodarkę. Tylko część z nich popadnie w poważne kłopoty. Frank nie zdrożał dwukrotnie i nikt nie wie, jak długo jego wysoki kurs się utrzyma. Może za miesiąc wszystko wróci do normy i problem przestanie istnieć?
Czas pokaże...
Pozdrawiam
Wlasnie ze zdrozal i to nawet wicej niz dwukrotnie - bralem kredyt 3 miesiace przed poczatkiem kryzysu - kurs farnka 2,16. I wedlug mnie skoki franka to celowa polityka bankow. Po praostu trzeba dojebac Polakow z kazdej strony
OdpowiedzUsuńMyślisz że szwajcarskie banki uwzięły się właśnie na Polaków? Dla nich jesteśmy równie atrakcyjnym rynkiem jak Azerbejdżan i Tadżykistan...
Usuń