Jan Serce, czyli zło zawsze powraca...

Był wyjątkowo chłodny, deszczowy ranek. Jak zwykle o tej porze, ubrałem płaszcz, z toaletki zgarnąłem garść monet i wyszedłem do kiosku po gazetę.
Szedłem bez pośpiechu, zamyślony, wzrokiem muskając mijane płyty chodnikowe. Minąłem parę przecznic i skręciłem w cichą i pustą uliczkę. Często używałem tego skrótu, kiedy padał silny deszcz, a ja nie miałem ze sobą parasola.
W połowie drogi usłyszałem głośne chrząknięcie. Odruchowo odwróciłem się, i ze zdumieniem ujrzałem niewysokiego mężczyznę ubranego w czerwone coś. 


- Jan Serce – pomyślałem z rozbawieniem.
W tym samym momencie dziwnie ubrany człowieczek podszedł do mnie, i z uwagą zaczął mi się przypatrywać.
- Czy pan Stefan? – zapytał
- Taak… - szepnąłem lekko przestraszony.
- Stefan Kieś? Syn Józefa i Aldony z domu Kuciapa? – człowiek powtórzył pytanie, zerkając  jednocześnie na jakąś kartkę
- Tak, to ja
- Pamięta pan Anię Kowalczyk? Chodziliście razem do podstawówki. Dokładnie mówiąc, do klasy  "B".
Jak miałbym nie pamiętać pryszczatej Ani i jej blond kucyków – pomyślałem
- Owszem, znam, choć to bardzo dawne dzieje – odparłem z uśmiechem
- A pamięta pan, jak w wakacje, kiedy 18 lipca 1970 roku siedzieliście nad brzegiem jeziora Wigry i przysięgał pan, że się z nią ożeni?
- Tego akurat nie pamiętam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Toż to było prawie pół wieku temu!


Mężczyzna słuchał mnie z uwagę, mierząc jednocześnie wzrokiem. Po chwili milczenia odrzekł:
– Jestem kurierem od pani Ani. Prosiła, żeby panu przekazać, że przez prawie pół wieku wiernie czekała, a okazał się pan typową, męską świnią, w dodatku niesłowną, oraz tępym kutafonem. Przez pańską niefrasobliwość straciła urodę, jędrne ciało i sens życia. Dodała, że – tu zacytuję - ma pan najmniejszego ptaka, jakiego w życiu widziała.
Prosiła też, żeby przekazać panu jeszcze to.
To mówiąc, zamachnął się chudą, czerwoną, ale nieźle umięśnioną nogą, wymierzając mi potężnego kopniaka prosto w krocze.
Przeszywający ból spowodował, że z szeroko otwartymi oczami uklęknąłem pośrodku ulicy, łapczywie usiłując złapać powietrze. Kiedy odrobinę ochłonąłem, mały człowiek podszedł do mnie, przykucnął, z małej kieszonki wyjął jakiś druk oraz długopis, i podając mi je, powiedział:
- Bardzo proszę jeszcze tylko pokwitować odbiór przesyłki. O tu na dole po prawej.
Kiedy to zrobiłem, spokojnym krokiem odszedł.  Gdy oddalił się na bezpieczną odległość, powoli wstałem z kolan i chwiejąc się, niepewnym krokiem podszedłem do ściany jakiegoś budynku.
Oparłem się o nią, cały czas czując nieznośnie pulsujący ból.
Otarłem pot z czoła, a z kieszeni płaszcza wyłuskałem papierosa i zapalniczkę. Zapaliłem i mocno się zaciągnąłem.
Wówczas przypomniałem sobie coś, co w tej chwili zabolało mnie bardziej od kopniaka. A kiedy to sobie przypomniałem, poczułem, że moje oczy stają się wilgotne od łez. Dyskretnie wytarłem je rękawem płaszcza, choć wewnątrz czułem rozsadzający mnie żal i upokorzenie.
Jak mogła powiedzieć, że mam najmniejszego ptaka, jakiego widziała?
Ale chamstwo...












1 komentarz:

  1. Bo to była Ania wierna innym...
    albo wierna częściowo /mentalnie/, by nie rzec... pamięciowo ;)

    OdpowiedzUsuń

Lekkie, wakacyjne opowiadanko...

  Kończę nową książkę i w ramach odpoczynku od niej, wyskrobałem opowiadanie. Może komuś dobrze zrobi na głowę, może kogoś zrelaksuje, a nie...

Najchętniej czytane