Czyli, dzień pierdzenia miłością...
"14 lutego wszystkie gwiazdy lśnią na niebie a ja kocham tylko Ciebie!"
Dziwne to święto. O ile nazwać to świętem. Przywleczone w latach
dziewięćdziesiątych z USA, dziwnie łatwo wpasowało się w polski grunt. Przyjęło
się łatwo, bo uwielbiamy łykać wszystko, co przychodzi z Zachodu. Nawet jeśli są to odpady radioaktywne albo Walentynki. "Święto" to zwane dalej świętem
zakochanych, stało się mutacją zapomnianego już trochę postkomunistycznego
święta kobiet z dodatkiem mocno eksponowanego pseudomiłosnego ekshibicjonizmu.
Według wielu (i ja się też do nich zaliczam), Walentynki to twór, który
powstał w celu ożywienia stagnacji handlowej
występującej pomiędzy Bożym Narodzeniem a Wielkanocą. To też przykład na to,
jak łatwo manipulować tłumem w celu wyciskania z niego ostatniego grosza w imię
miłości.
Wyciskanie zaczyna się od czarowania wystawami upstrzonych tysiącami kiczowatych
serduszek, amorków i innych atrybutów miłości. Do walki o każdy grosz włącza
się oczywiście gastronomia i handel internetowy, a największe portale nie
wyłączając Google, będą nam natarczywie przypominać o tym „święcie”, dekorując
swoje strony otyłymi amorkami. W ten sposób będą starały się zmienić
najbardziej cynicznego i pozbawionego uczuć chama, w czułego misia
poszukującego miłości.
Misia, który podkręcony i popieszczony natarczywą
reklamą po gruczołach miłości, wysupła trochę grosza na bukiecik kwiatów dla
pryszczatej koleżanki z pracy, lub w najgorszym wypadku na wibrator, lub bilet
do kina.
Czuję wstręt do tworu zwanego Walentynkami, który kojarzy mi się z grupkami głośno śmiejących się, mocno umalowanych i
lekko wstawionych lachonów z uwiędłym kwiatkiem w łapce i białych, upiętych,
skóropodobnych kozaczkach na otyłych goleniach.
Rodzimą Noc
Kupały zastąpiono amerykańską, z dupy wyjętą "tradycją", która kojarzę głównie z napranym po walentynkowej
imprezie kolesiem wymiotujący do kosza na śmieci, niż miłosnymi uniesieniami.
A może jestem po prostu starym, niereformowalnym ramolem, i nie kumam całego tego słodkiego manifestowania pierdzenia serduszkami?
A może jestem po prostu starym, niereformowalnym ramolem, i nie kumam całego tego słodkiego manifestowania pierdzenia serduszkami?
Nareszcie odnalazłam swój gatunek /na wymarciu/ zwany ,,starym, niereformowalnym ramolem,,. I wolę pierdzieć czymś innym... ;)
OdpowiedzUsuńZ ciekawości zapytam czym... :)
UsuńChyba lepiej powietrzem.../ewentualnie miłością/...Serduszka, kojarzą mi się z piernikiem,co grozi zaparciem...
UsuńNie przesadzajmy z tymi serduszkami z piernika. Są gorsze rzeczy od zaparć. Na przykład Islam...
UsuńKażdy fanatyzm jest niezdrowy...
OdpowiedzUsuń