Czyli o kręceniu lodów na podręcznikach…
Przeczytałem właśnie informację o tym, że pewne wydawnictwo
żyjące z wydawania szkolnych podręczników zwija swój interes. Więcej w
poniższym linku:
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,17348768,Po_25_latach_koncza_dzialalnosc__Wszystko_przez_rzadowy.html?biznes=local#BoxBizLink
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,17348768,Po_25_latach_koncza_dzialalnosc__Wszystko_przez_rzadowy.html?biznes=local#BoxBizLink
Główną przyczyną tej desperackiej decyzji jest nowelizacja ustawy, która mówi, że od września 2014 r. z bezpłatnych podręczników korzystać będą uczniowie pierwszych klas szkół podstawowych, a od 2017 r. wszyscy uczniowie podstawówek i gimnazjów.
Z powodu tego, że rząd przeważnie ma w dupie potrzeby „szarych” Polaków, gest ten zasługuje na oklaski, a przynajmniej aprobatę zwieńczoną nieśmiałym uśmiechem.
W świetle tego co władze zadeklarowały, informacja o upadku wydawnictwa „Żak” nie dość, że nie wydaje mi się smutna, to budzi nawet uśmieszek satysfakcji i przekonania, że dobrze im tak.
Artykuł 70 Konstytucji RP stanowi, że: każdy ma prawo do nauki, nauka do 18. roku życia jest obowiązkowa, nauka w szkołach publicznych jest bezpłatna. Wszyscy doskonale wiemy, że tak naprawdę, owa „bezpłatność” nauki to zwykłe „sranie w banię”.
Kto ma dziecko w wieku szkolnym, wie najlepiej, że szkoła usiłuje doić rodziców, jak tylko się da. Pomijam komitety rodzicielskie i przeróżne płatne imprezy tylko teoretycznie dobrowolne.
Największy koszt to tzw. wyprawka dla ucznia, która kosztuje sporo.
Głównie dzięki podręcznikom, których lista z roku na rok się powiększa, a
największym gównem w tym temacie jest to, że rzadko się zdarza, żeby podręcznik
np. do III klasy sprzed roku lub dwóch był aktualnie obowiązującym.
W ten sposób zabija się możliwość obiegu wtórnego podręczników, po to, żeby
ktoś mógł trzepać kasę na nowych. Patrząc z boku na politykę „podręcznikową”, można nabrać wręcz pewności, że gdzieś „tam” istnieje mafijny układ, na którym
paru kolesi dorobiło się fortun.
Ja wychowałem się w „strasznej” komunie, gdzie nie pierdziało się o ekologii, a
mimo to, podręczniki funkcjonowały (przeważnie) w drugim obiegu. Częściowo z małej
wydolności ówczesnych drukarni, częściowo z czystej ekonomii i zdrowego rozsądku.
Teraz, ilekroć wchodzę do jakiejkolwiek szkoły, ze ścian biją po oczach
proekologiczne plakaty propagandowe o szanowaniu lasów, a od czasu do czasu
organizuje się "zielone" akademie...
Po ch… wbijać dzieciom w głowy pierdoły o ekologii, kiedy
pod koniec roku szkolnego, większość rodziców wywala do kubła kilkanaście
kilogramów prawie nowych podręczników tylko dlatego, że jakiś nawiedzony debil
z ministerstwa uznał, że od nowego roku będą nowe, bo w starym za dużo napisano
o Darwinie a za mało o bogu, lub odwrotnie?
Rozumiem, że świat pędzi do przodu, ale dziwnym się wydaje, że w krajach
bardziej rozwiniętych większość podręczników zmienia się co kilkanaście lat, a nie co roku.
I teraz popierdzę „złotą myślą” – jeśli nie wiadomo o co chodzi… itd.
Biorąc pod uwagę skalę podręcznikowego biznesu, nietrudno się domyślić, że ktoś troszczy się bardziej o trzepanie kasy, niż o stan młodych umysłów.
Biorąc pod uwagę skalę podręcznikowego biznesu, nietrudno się domyślić, że ktoś troszczy się bardziej o trzepanie kasy, niż o stan młodych umysłów.
W Wielkiej Brytanii na przykład, kraju bogatym, gdzie rodziców stać na dużo więcej niż Matkę Polkę zapierdzielającą za 1200 zyla miesięcznie, wszystkie podręczniki kupuje szkoła. Korzyść z tego podwójna. Dziecko nie dostaje garba, bo nie musi taszczyć ciężkich książek, a rodzice nie martwią się o zakup „właściwych” podręczników. To pozostaje w gestii szkoły.
System ten działa dlatego, że angielskie dzieci nie znają pojęcia „praca domowa”. Nauka jest w szkole, a dom to miejsce na czas wolny ucznia.
Proste? Proste. I jakie „czyste”…
Ale dla polskich standardów zbyt czyste, bo przy tak czystym układzie cholernie ciężko skubnąć kasę.
Dlatego rządowy pomysł z darmowymi podręcznikami przyjmuję
za pierwszy krok w stronę dbałości o obywatela, który i tak ma wystarczająco
dużo powodów, żeby żyjąc w Polsce chcieć się położyć na torach, lub choć podwiązać sobie jajowody bądź nasieniowody...
I wali mnie to trudna sytuacja wydawnictwa, które odcięto od budżetowego „Rogu Obfitości”.
I wali mnie to trudna sytuacja wydawnictwa, które odcięto od budżetowego „Rogu Obfitości”.
Opadły im ręce, bo okazało się, że nie są już wydawnictwem „rządowym”
i nie da się już wydawać książek, które sprzedane są w całości, zanim jeszcze
zostały wydrukowane.
Myślę, że za wyjątkiem paru prezesików wydawnictwa „Żak”, niewielu będzie za
nim płakało. Można żałować szeregowych pracowników, którzy pozostaną bez
pracy, ale per saldo, więcej z tego upadku korzyści niż strat.
I tym optymistycznym akcentem kończę moje dzisiejsze przemyślenia, tusząc, że kolejne decyzje rządu będą równie udane. Niewykluczone, że pewnego dnia, premier dojdzie do wniosku, że Polaków bardziej cieszą niższe podatki niż nowe systemy fotoradarów. Kto wie…
To ja, bedac czlekiem mlodym pamietam, jak w podstawowce przejmowalem podreczniki od kuzynki, a po mnie konczyl je moj o 4 lata mlodszy brat. A w liceum byly targi - uczniowie po zakonczeniu roku szkolnego mogli sprzedac podreczniki mlodszemu rocznikowi. I bylo dobrze. Az chuje z rzadu stwierdzily, ze za malo kurwa srok za ogon trzymaja - trzeba sie jeszcze nahjapac, bo przeciez do grobu ze soba zabiora. I tu wychodi ta typowo polska prywata ... szkoda slow
OdpowiedzUsuńBo Polak lubi zarobić i się przy tym nie spocić...
UsuńSzkoła jest komiczna.
OdpowiedzUsuńWisi wielkie ogłoszenie, ze plecak nie może ważyć więcej niż, po czym jest tyle lekcji i tyle rzeczy do zabrania na nie, że waży 3 razy tyle, i szkoła, ma czelność co jakiś czas robić ważenie i wpisywać uwagi, że plecak za ciężki :D:D:D
Bo Polska to jeden wielki kabaret... :)
UsuńKilka lat temu miałam niezapomniane przeżycie odrabiać lekcje z moim małym bratankiem. Tamtego wieczora ,dokształciłam" się tak skutecznie, że do końca życia zapamiętam iż ulubioną karmą łosi są rzodkiewki. Eko rzodkiewki oczywiście, bo łosie przecież kiedy je hodują na polanach w środku lasów, używają tylko i wyłącznie własnego nawozu... Co za debile piszą/układają te książki nie wiem. Ale słowo debil w tym przypadku jest jakieś takie zbyt subtelne.
OdpowiedzUsuńOj tam. Niewykluczone, że w następnym podręczniku napiszą, że w czasie ostrych zim łosie uwielbiają obżerać się rurkami z kremem. Oczywiście ekokremem... :)
Usuń