Polak lubi "ten perfum"…


Czyli - walić czy pachnieć?



Nie piszę tu o przeciętnym Polaku, który jak powszechnie wiadomo, pachnie „naturalnie”, tzn. męskim piżmem.
Kto często podróżuje miejską komunikacją, ten wie, że „nuty głowy” przeciętnego Polaka emitują zapach potu spod pach, woń łojotoku i wyciąg codziennego znoju.


W „nutach bazy” natomiast znajdziemy bukiet przepoconych i obficie zlanych dawno zapomnianym moczem poliestrowych majtek, oraz skarpet w stanie permanentnej erekcji, pranych równie często, jak często zakwita kwiat paproci.



Ale ja nie o tym. Ja o tych, którzy chcąc zmienić wizerunek śmierdzącego Polaka, chcą pachnieć światowo. To prawda, od dłuższego czasu obserwuję ten trend i napełnia me serce radością.
Jako że zapachy są jednym z moich hobby (jestem dumnym właścicielem około 200 flakonów ukochanych zapachów), siłą rzeczy obserwuję pęd młodych ku zagranicznym pachnidłom. W czasie tego procesu namnożyły się w necie przeróżne fora dotyczące perfum i wód toaletowych, a wraz z nimi wyrosła kadra „specjalistów” dewiantów. Cudzysłów do specjalistów dodałem nieprzypadkowo, bo moim skromnym zdaniem, można być specjalistą od komponowania perfum, ale ich ocena jest sprawą indywidualną. Przy okazji zauważyłem dość niepokojący trend. Irracjonalne parcie na zapachy, które najpiękniejsze lata miały w czasach, kiedy wraz z kolegami z podwórka strzelałem z procy do pterodaktyli, a brontozaurom wykradałem jajka.


Czytając posty na tych forach, zacząłem rumienić się ze wstydu, że w mojej kolekcji posiadam zapachy młodsze ode mnie.
Perfumeryjna "elita" wiedziała najlepiej, jak powinien pachnieć Polak, i jakie zapachy uchodzą za najlepsze. Wiecie jak?
Ujmę to obrazowo. Tak...


Najważniejszy parametr – moc, moc i jeszcze raz moc. No i trwałość.
Dobry zapach ma trwać od rana do rana i wytrzymać co najmniej dwa prysznice.
Jak Polak nie może czegoś ściągnąć z netu za friko i musi płacić, to musi to być, duże, ciężkie, mocne, albo wszystko razem.
Lekkość i subtelność jest dla pedałów. Nuty ozonowe i wodne to samo zło. Liczy się kadzidło i mrok.
Drugi parametr – kompozycja. Ma być wyrazista i wyróżniać nas z tłumu. Nie ma znaczenia, że  używanie takiego zapachu w ciągu dnia, jest jak wypad we fraku i cylindrze do warzywniaka.
Oba powyższe warunki (z pewnymi wyjątkami) spełniają zapachy z lat 70’ i 80’. To, że walą Gomułką lub wczesnym Gierkiem nie jest żadną przeszkodą. 
Miłośnicy tych zapachów jak mantrę powtarzają – „wtedy to robiono piękne zapachy” i z obrzydzeniem patrzą na współczesne flakony nie szczędząc im krytyki. Wyznawcom stylu Blake Carrington/ Burt Reynolds nie przeszkadza, że do biura zlewają się wodami wieczorowymi, którym bliżej na bal sylwestrowy z I sekretarzem, niż na wypad do osiedlowego sklepu po kartofle.


Zapachy/śmierdziele, które od lat zajmują czołowe miejsca wśród braci perfumeryjnych.
Moim zdaniem, do każdego z poniższych zapachów,  jako bonus powinno się dodawać garnitur bistorowy w kolorze brązu, pokaźny sygnet w rodzaju „landryna”, baczki tzw. pekaesy,  zestaw włosów na klatę wraz z tubką kleju i kolekcję płyt Toma Jones’a.



A teraz poznajcie debeściaków...

YSL Kouros – Prawdziwy cesarz śmierdzieli. Jestem w posiadaniu flakonu, ale nigdy nie odważyłem się go użyć poza domem i w gronie znajomych.


 Kiedy spryskuję nim nadgarstek, a przypadkiem ktoś wpadnie, czuję jakbym został przyłapany na masturbacji…


Givenchy Gentleman –  ma wszystko to, co pokochałby Blake Carrington. Barok w rozkwicie...



Azzaro Pour Homme – jak wyżej, choć uwspółcześniona wersja bardziej słabowita. Ale i tak znakomicie teleportuje do czasów Jerzego Połomskiego w okresie rozkwitu kariery...



Paco Rabanne Pour Homme –  Burt Reynolds w płynie. Czując Paco PH, odruchowo rozglądam się za moim dziadkiem, który zabierze mnie na lody...



Uczciwość nakazuje mi wrzucić Fahrenheita Diora, bo zapach jak najbardziej z lat minionych, tyle że jakby wcale się nie zestarzał i nie przypomina trupa w stylu powyższych. Poza tym kocham go i teraz trochę głupio...


Jako od urodzenia gadatliwy, często zabierałem na forach głos i błagałem, żeby nie przesadzali, i że współczesne zapachy nie zabijają. W dodatku sprzedają się świetnie, co świadczy o tym, że po prostu muszą się ludziom podobać i tyle.
Wytłumaczenie było proste – popularne wody to plebejski mainstream dla prostaków, którzy się nie znają, a to, że świetnie się sprzedają, to wyłącznie zasługa reklamy.
Trudno było dyskutować z mędrcami, którzy ciągle w dyskusjach i opisach używali wkurzającego zwrotu „ten perfum”.
Może wkurzyć? Może…  


Pewnego dnia mieli mnie dość i wywalili z forum. I ch… I cześć… :)

Był taki wątek (a może nadal jest), „Najczęściej chwalone zapachy”, albo jakoś tak. W rezultacie okazywało się, że otoczenie preferuje właśnie te lżejsze, prostsze  i współczesne. Jako że to kobiety najczęściej chwaliły pachnidła na bliskich sobie forumowiczach, kwitowano to tezą, że kobiety nie mają pojęcia o męskich zapach i o zapachach w ogóle, i żeby się tymi opiniami nie przejmować. 

Kobieta to stwór subtelny i delikatny, dlatego twierdziłem, że jest wręcz odwrotnie, ale zduszono mój krzyk. Chamy jedne... :)
Kiedy pisałem, żeby zapachów używać troszkę oszczędniej, bo w końcu facet zlany od stóp do głów Kourosem jest równie groźny dla otoczenia jak gaz musztardowy we francuskich  okopach, twierdzono, że nikt im nie zabroni zlewać się zapachem, jak chcą. Bogatemu wolno. A co?

Wtedy doszło do mnie, jak bardzo zacofanym krajem jest Polska. Niekończąca się pogoń za zachodnią Europą, wszystkie powstania, wojny i okupacje wyżłobiły ogromne bruzdy w naszych mózgach, a może nawet w DNA.


 I że trzeba będzie ogromnego pługu, żeby te bruzdy zaorać. Nauczyliśmy się używać noża i widelca, nauczymy się pachnieć. I przyjdzie dzień, gdy młody chłopak, w słoneczny, letni dzień nie będzie pachniał jak bogaty, stary Arab na drugi dzień po Ramadanie...




14 komentarzy:

  1. Nienawidze facetów zlanych drogimi perfumami od stóp do głowy...wychodzi taki z windy a zapach jeździ nią jeszcze przez tydzień. Wiocha.pl po prostu. A farenheit to najpiękniejszy zapach męski - potwierdzam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...bo chłop ze wsi ucieknie, ale wieś z człowieka nigdy... :)
      A Fahrenheit rządzi :)

      Usuń
  2. Poczułam się jakby ten wpis był specjalnie dla mnie skomponowany. Dziękuję,

    OdpowiedzUsuń
  3. nie powiem masz sporo racji w kontekście braku higieny i zlewania się perfumami przez naszych rodaków, ale co do klasyków, że tak powiem... widzisz punkt widzenia zależy od punktu siedzenia... jedni lubią kadzidło, inni świeżaki i to że akurat Ty lubisz takie wonie, nie oznacza że ludzie którzy zachłysnęli się klasykami, uprawiają auto masochizm i sadyzm względem swego otoczenia... gusta gustami, ale tu kluczem (jak ze wszystkim) jest umiar, więc nie dziw się ludziom że chcą czuć że wreszcie mogą czymś pachnieć, bo siuśki i tandeta dla metroseksualnych wymoczków, która przeważnie zalega na perfumeryjnych półkach nie każdemu odpowiada i datego ludzie chętnie sięgają po klasykę... niestety większość bestsellerów w perfumeriach to świeżaki skrojone tak, by podobać się ogółowi i ludzie nie kupują ich dlatego że są takie zajebiste - tylko dlatego że zwykle nie znają/nie mają świadomości iż można pachnieć inaczej niż wszyscy... że można pachnieć lepiej, bardziej wykwintnie niż ozonowa mgiełka, którą najłatwiej sprzedać każdemu i bankowo spodoba się wszystkim w windzie... co do trwałości perfum, to jest to najprostszy przyjęty wymiernik ich jakości... nie dziw się ludziom, że myślą w ten sposób, bo kupując mercedesa też liczysz że będzie cichszy, szybszy i bardziej komfortowy niż Wartburg... gdyby statystyczne perfumerie były księgarniami, to pod względem jakości i wartości intelektualnej wciskanego klientom towaru - sprzedawałyby same Harlequiny i pamiętniki Kasi Cichopek, więc nie dziw się facetom, że nie chcą tego badziewia czytać... :) ściskam ciepluchno i czochram Cię po brodzie, pirath...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Pirath, że nasze poglądy na temat zapachów typu "Dziady" są zupełnie odmienne, a prawda przeważnie leży pośrodku.
      Owszem, są młodzi ludzie którzy chętnie sięgają po klasykę, ale dla mnie to nie przejaw świadomości tylko dewiacji i oznaka kiepskiego gustu.
      Zapach nie jest pięknem uniwersalnym i ponadczasowym. Bliżej mu do spodni z bistoru niż malarstwa Claude'a Moneta.
      A do kupowania zapachu niepotrzebna jest tzw. świadomość tylko własny nos. Czy trzeba kończyć jakieś szkoły, żeby kupić sobie flakon Jil Sander?
      Nie bez wstydu i zażenowania przyznaję się, że czasem zdarza mi się kupić lody Magnum bez świadomości, ale za to z wielkim apetytem na sam ich widok... :)
      Pozdrawiam i czule przytulam :)

      Usuń
  4. p.s. ustąp o Połomskim mnie rozwalił... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurde Roq, same moje ulubione zapachy, haha. Ciekawa sprawa bo za kuronia nigdy nie wyłapałem nega, a do europejskiego, zasapanego seksu rodem z "eurotripa", jak znalazł jest biały księciunio :]
    ~dandysek~

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję, że tak bardzo nie zabolało? :)
    Pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  7. Gdy tylko wszedł Fahrenheit to zaraz mężowi kupiłam, oj stary dobry klasyk :-) A małyżonek uwielbiał w tych czasach Geoffrey Beene "Grey Flannel" - delikatny, wietrzny, świeży o delikatnej nucie ogórczanej ;-P
    Przypomniały mi się dawne czasy, bardzo dawne, gdy znajomy przywiózł zza zachodniej granicy cudny zapach Ferrari, booosz jak on się wybijał wśród tego czym pachnieli wtedy mężczyźni, kolana mi się wykręcały w drugą stronę :-) I po latach kupiłam go dla męża, ot tak z sentymentu, lecz na tle nowszych zapachów wcale mnie nie sponiewierał po podłodze, a szkoda ;-)
    Cała butelka stoi do dzisiaj, siknęłam na nadgarstek i nie mogę przestać kichać, apsik!
    Pamiętam jeszcze dezodorant Derby, to był dopiero śmierdziuch, brrrr :-)

    Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za pachnące wpisy, czytam dzisiaj hurtem u Pana, przypadkiem wszedłszy na bloga :-) Kocham gadać o zapachach, jestem zapachowym nadwrażliwcem, co czasem boli :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytuję Perfuforum, więc z Twoim zdaniem zdążyłem się zapoznać.
    Cóż, z częścią Twoich argumentów się zgadzam, z częścią nie.
    Nie zgadzam się, że nie potrzebna jest żadna "świadomość perfumeryjna" i wystarczy tylko nos. Większość ludzi tak właśnie robi i efekt czuć... Czym czuć? Ano przeróżnej maści Larivami, FMami i innymi anonimowymi, bezpłciowymi zapachami.
    Czy uważasz, że do odbioru malarstwa potrzebne są tylko oczy, do odbioru muzyki uszy?
    Bo moim zdaniem są to warunki konieczne, acz niewystarczające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem do czego zmierzasz, ale zgodzić się z Tobą nijak nie mogę.
      Porównywanie dzieł sztuki do artykułów przemysłowych za jakie uważam wody toaletowe i perfumy uważam za chybione.
      A co do "świadomości perfumeryjnej"...
      Czy kiedy jestem głodny i mam ochotę na bułkę z pasztetową, powinienem wcześniej przestudiować życiorysy słynnych pasztetników? Po prostu kupuję pasztetową i ją konsumuję.
      Jak nie będzie smakowała, następnym razem kupię inną.
      Sztuka to inna para kaloszy. To nie pianka do golenia, czy woda toaletowa.
      W odróżnieniu od zapachów pieści wnętrze i wyobraźnię, ale nie każdego. Pustaki i głąby potrafią żyć bez sztuki, za to lubią ładnie pachnieć.
      Myślisz, że jak przywiążesz do krzesła Mariolkę z dyskoteki i zrobisz jej wykład z historii sztuki, ona nagle pokocha malarstwo Marka Rothko?
      Nie sądzę... :)

      Usuń
  9. Cześć
    Zgadzam się z wszystkim. Moja lepsza połówka nie czyta, nie interesuje się perfumami i zawsze dobrze, gustownie pachnie. Wchodzi do sklepu wącha i kupuje w kilka minut dobre perfumy. Fejka z biedry, lidla wyczuje jakimś sposobem z kilku metrów. Ja natomiast dużo czytałem i bywało różnie. Więcej rozdawałem niż nosiłem. Każdy ma inny gust, węch i wrażliwość. Co ciekawe kiedy nie czytałem to miałem możliwość kupienia w likwidowanym sklepie kilka kultowych zapachów w dobrych cenach, ale je odrzuciłem na początku. Później żałowałem, bo bym nieźle zarobił na GPH I.

    Przypomina mi się jak kolega przewodnik chwalił się znajomością literatury o Tatrach promotorowi. On zapytał go czy Tatry zamierzam poznawać z książek, czy z perspektywy Giewontu.

    OdpowiedzUsuń

Życie płata figle, czyli dwa lata przerwy w blogowaniu

Te trywialnie nazwane przeze mnie figle, to tragedia rodzinna i problemy zdrowotne, które na szczęście oddaliłem. W międzyczasie napisałem k...

Najchętniej czytane